Amerykańskie samoloty nad ranem ponownie ruszyły do akcji nad Afganistanem. Celem nalotów po raz kolejny była twierdza Talibów czyli Kandahar, bombardowany wczoraj przez większość dnia. Ostrzegając przed katastrofą humanitarną grupa międzynarodowych organizacji pomocy wezwała Stany Zjednoczone do czasowego wstrzymania nalotów by pozwolić na dostarczenie mieszkańcom Afganistanu niezbędnych przed zimą dostaw żywności.

Pojawiają się również niepotwierdzone pogłoski o możliwym rozłamie wśród Talibów, a nawet zgodzie na wydanie Osamy bin Ladena - oskarżanego o zamachy w Nowym Jorku i Waszyngtonie. Wczoraj irańskie radio podało, że śmigłowce z żołnierzami amerykańskimi wylądowały w pobliżu Kandaharu. Ale tej informacji także nie sposób sprawdzić. Wiadomo, że trwające ponad 10 dni naloty spowodowały poważne straty wśród Talibów i Amerykanie przygotowują się do operacji lądowej. Ale jej rozpoczęcie to ścisła tajemnica. Anonimowy przedstawiciel Pentagonu ujawnił, że śmigłowce i żołnierze sił specjalnych są na pokładzie lotniskowca USS „Kitty Hawk”, pływającego po Oceanie Indyjskim.

Tymczasem prezydent George W Bush po raz kolejny podkreślił, że akcja w Afganistanie nie jest wymierzona przeciwko muzułmanom czy też Islamowi, lecz "narzędziom zła". "Akcja przynosi efekty. Niszczone są bazy terrorystów. Siły powietrzne wroga, a także obrona przeciwlotnicza są unieszkodliwiane" – mówił George W. Bush. Prezydent oświadczył, że ataki powietrzne zmierzają do otwarcia drogi do operacji lądowej sił afgańskiej opozycji. Sojusz Północny żali się jednak, że Amerykanie wcale nie bombardują wojsk Talibów na linii frontu. Wiceszef operacji w sztabie, pytany czy wojska USA współpracują z Sojuszem Północnym podkreślił, że siły zbrojne USA realizują swój plan i atakują wybrane przez siebie cele – jeśli to pomaga w danej chwili Sojuszowi to dobrze, ale o koordynacji akcji mowy być nie może. Posłuchaj relacji naszego waszyngtońskiego korespondenta Grzegorza Jasińskiego:

foto TV Al-Jazeera

08:10