Amerykanie już od niemal dwóch tygodni bombardują Kabul i Kandahar. Według afgańskiej islamskiej agencji prasowej nad wschodnią częścią tego drugiego miasta unoszą się kłęby dymu. Kilkanaście minut po ósmej rozpoczęły się także naloty na cele w Dżalalabadzie. Talibowie tymczasem odpierają atak wojsk Sojuszu Północnego na Mazar-I-Szarif.

W nocy i rano na Kabul spadło kilkanaście bomb. Eskadry amerykańskich samolotów czterokrotnie pojawiały się nad stolicą Afganistanu. W ataku na umocnienia Talibów w pobliżu Kabulu po raz kolejny brał udział latający czołg - uzbrojony w potężne działa samolot AC 130. Zgodnie z amerykańską taktyka, jest on przeznaczony między innymi do wsparcia z powietrza oddziałów specjalnych. Dlatego natychmiast wywołało to spekulacje, że w Afganistanie pojawili się amerykańscy komandosi. Pentagon nie potwierdził tych informacji. Jak podaje agencja Reutersa, przed godziną amerykańskie samoloty zrzuciły też co najmniej cztery bomby na koszary wojskowe na północ od afgańskiej stolicy. Jedna z nich uderzyła w skład paliwa. Nastąpił potężny wybuch. Z bazy pospiesznie ewakuowano czołgi.

Jednak według doniesień z frontu Talibowie - mimo bombardowań - zdolni są do ofensywnych działań zbrojnych. Mieli oni rozpocząć kontratak na wojska opozycji w pobliżu ważnego miasta Mazar-I-Szarif na północy Afganistanu. Żołnierze Sojuszu stracili kontrolę nad miastem i wycofali się w stronę granicy z Uzbekistanem i w pobliskie góry. Oznacza to, że Talibowie wciąż są silni i mogą jeszcze atakować.

Wczoraj opozycja podawała, że Mazar-i-Szarif zostanie zdobyte w najbliższych dniach - miasto atakowane jest zarówno przez opozycyjny Sojusz Północny jak i oddziały luźno związanego z Sojuszem Uzbeka, weterana wojny afgańskiej, generała Raszida Dostuma.

foto TV Al-Jazeera

12:00