Nie kilka, ale kilkadziesiąt osób mogło zginąć w Birmie - twierdzi australijski ambasador, powołując się na zeznania świadków. Wojskowe władze blokują dostęp do informacji o tym, co naprawdę dzieje się na ulicach kraju. Pozamykane są wszystkie kafejki internetowe, z kraju wydalono już część cudzoziemców.

Jak relacjonuje agencja Reutera, w piątek w Rangunie pozamykane były wszystkie kawiarenki internetowe, a dostawcy usług internetowych nie odpowiadali na telefoniczne żądania wyjaśnień.

Wojskowe władze Birmy w ciągu ostatnich tygodni wydaliły z kraju dziesiątki cudzoziemców za obserwowanie lub fotografowanie antyrządowych manifestacji. W czwartek żołnierze szukali w ranguńskich hotelach dziennikarzy zagranicznych, którzy wjechali do kraju na podstawie wiz turystycznych. W czasie czwartkowych zamieszek w Rangunie, największym mieście Birmy, zginął m.in. japoński fotoreporter.

W Birmie od półtora tygodnia trwają masowe protesty przeciwko pogorszeniu się warunków życia po sierpniowych drastycznych podwyżkach cen paliw. Demonstranci, wśród nich mnisi buddyjscy, domagają się też powrotu demokracji w kraju rządzonym od 45 lat przez junty wojskowe.