"To prawie w 100 procentach pewne, że doszło do katastrofy malezyjskiego Airbusa" - twierdzi ekspert lotniczy Tomasz Hypki. Pasażerska maszyna ze 162 osobami na pokładzie po północy czasu polskiego zniknęła z radarów nad Morzem Jawajskim. Trwają poszukiwania samolotu.

Samolot ma zapasy paliwa pozwalające na kilka godzin lotu. Jeśli do tej pory nie ma z nim żadnej łączności, to oznacza to, że najpewniej wpadł do morza - mówi Tomasz Hypki i przywołuje przykład katastrofy maszyny Air France nad Atlatykiem sprzed kilku lat. Tamten samolot został otoczony przez burzę, rozpadł się w powietrzu. Długo poszukiwano szczątków, bo to było gdzieś na środku Atlantyku. Francuzi długo poszukiwali czarnej skrzynki, która leżała na dnie - mówi. 

Według eksperta, w przypadku malezyjskiego Airbusa błąd mogli popełnić kontrolerzy lotów albo załoga, bo nie wyznaczono trasy, która omijałaby obszar, w którym panowały bardzo trudne warunki atmosferyczne.

Przypomnijmy, że lot QZ 8501 stracił kontakt z kontrolą ruchu lotniczego w Dżakarcie o godz. 6.17 (00.17 czasu polskiego), 42 minuty po starcie i na godzinę przed planowanym przylotem. Na pokładzie Airbusa 320-200 znajdowało się 155 pasażerów i siedmioro członków załogi. 157 osób to Indonezyjczycy, trójka obywatele Korei Południowej i po jednej osobie z Singapuru i Malezji. Na pokładzie było 16 dzieci i niemowlę.