Amerykańska prasa ujawnia, w jaki sposób kontaktowali się ze sobą rosyjscy szpiedzy działający w USA - bohaterowie międzynarodowego skandalu ostatnich dni.

Małżeństwo z dwójką dzieci mieszkało kilkaset metrów od Pentagonu. Według sąsiadów - normalni ludzie. Mili, uczynni. Z lekkim rosyjskim akcentem. Tak jak pozostali szpiedzy. Prowadzili swoje firmy, pracowali w sklepach czy restauracjach. W między czasie pozyskiwali tajne informacje. Z Moskwą kontaktowali się na przykład posługując się niewidzialnym atramentem. W innym przypadku zdjęcie umieszczone na stronie internetowej dostarczało wielu informacji.

Ale jak ujawnia New York Times, były też sytuacje jak z filmu. Na peronie stacji Metra w Nowym Jorku dwie osoby wymieniają się pomarańczowymi torbami. FBI wie już, że była to jedna z agentek oraz oficer wywiadu zatrudniony w przedstawicielstwie Rosji przy ONZ. W parku w Arlington szpieg pozostawia gazetę. W niej włożona jest koperta. W środku 5 tysięcy dolarów. To zapłata za informacje. Zdaniem FBI wszyscy zostali wysłani do Stanów Zjednoczonych już po upadku ZSRR. Przez lata mieli dostęp do ludzi na szczytach władzy. Potrzebowali pieniędzy. Agenci dziś wiedzą, że na lotniskach wymieniali walizki z gotówką.