Zaatakowana i częściowo zniszczona została ambasada Syrii w Canberze. Na teren placówki w stolicy Australii wtargnęła grupa około 50 demonstrantów, potępiających rządy syryjskiego prezydenta Baszara el-Asada i atak sił rządowych na miasto Hims, w którym zginęło co najmniej 230 osób, a 700 zostało rannych.

Dwaj członkowie personelu ambasady, którzy znajdowali się w budynku w chwili ataku, zabarykadowali się w pokoju - zostali z niego uwolnieni dopiero po przybyciu policji. Nic im się nie stało. Tłum demonstrantów rozpierzchł się jednak przed przyjazdem funkcjonariuszy, nikt nie został aresztowany.

W placówce trwa szacowanie szkód po ataku. Na podłodze leżą wyłamane drzwi, zniszczone lampy i rośliny. Mosiężną tabliczkę z nazwą placówki policja znalazła na trawniku przed budynkiem. Okna, w których wybito szyby, osłonięto płachtami folii.

Winą za atak na ambasadę syryjski charge d'affaires Jawdat Ali obarczył media, które oskarżył o "podżeganie do barbarzyńskich poczynań i terroryzmu".

Celem podobnych ataków stały się syryjskie ambasady również w innych krajach - Grecji, Niemczech, Egipcie, Kuwejcie czy Wielkiej Brytanii. Demonstranci atakowali placówki oburzeni masakrą, jakiej w nocy z piątku na sobotę dokonały oddziały lojalne wobec Asada w mieście Hims. Jak podała syryjska opozycja, w wojskowej ofensywie zginęło co najmniej 230 osób, a około 700 zostało rannych. Był to najbardziej krwawy atak podczas trwającego od niemal roku powstania przeciwko Asadowi.