Cztery osoby zginęły, a kolejne cztery zostały ranne w potężnym wybuchu, do którego doszło w brytyjskim mieście Leicester. Na parterze budynku mieściły się polskie delikatesy, a nad nimi dwa mieszkania. Poranne brytyjskie gazety chwalą przechodniów, którzy tuż po eksplozji gołymi rękoma wydobywali z gruzów rannych. Według policji, nic nie wskazuje na to, by wybuch w Leicester był związany z działalnością terrorystów.

Do eksplozji na Hinckley Road w Leicester doszło w niedzielę krótko po godz. 19 czasu lokalnego (godz. 20 czasu polskiego). Wybuch nastąpił w budynku, w którym znajdował się polski sklep, a nad nim dwa mieszkania. Oba uległy całkowitemu zniszczeniu. Lokal został otwarty pod koniec ubiegłego roku i nie należał do Polaków, ale miał polskojęzyczną obsługę. Korespondent RMF FM w Wielkiej Brytanii Bogdan Frymorgen ustalił, że właścicielem sklepu jest Kurd, który miał do pomocy w sklepie dwie Polki. Żadna z nich nie była wczoraj na zmianie. 

"W związku z okropnymi wydarzeniami, które miały miejsce wczoraj, chwilę po 7 pm, pragnę powiadomić, że żadna z polskich dziewczyn, które pracowały w Żabce nie została ranna podczas eksplozji i pożaru, których skutkiem było zawalenie się całego budynku na nasz sklep poniżej. Wieczorem na zmianie był szef, z którym próbujemy się skontaktować. Wam drodzy klienci dziękujemy za ten czas współpracy i za zaufanie, jakim obdarzyliście nasz nowo otwarty sklep" - to informacja jaka pojawiła się na stronie sklepu na Facebooku. 

Przez całą noc na miejscu eksplozji pracowały ekipy strażackie, także ratownicy z psami przeszkolonymi do poszukiwania ludzi pod gruzami.

Polskie służby konsularne ustaliły, że żadna z hospitalizowanych osób nie jest obywatelem Polski. Konsulowie pozostają w kontakcie z lokalną policją i próbują ustalić tożsamość ofiar śmiertelnych.

Tuż przed godziną 8:00 rano brytyjskie media podały, że cztery osoby nie żyją, a cztery kolejne są ranne.

Jak podkreślił Shane O'Neill z policji, ofiar może być więcej. Nie ma bowiem informacji, ile osób było w budynku w chwili wybuchu. Sklep był czynny codziennie do 22:00, więc w chwili eksplozji mogli w nim znajdować się klienci. Przed budynkiem jest przystanek autobusowy, a więc i tam mogli stać ludzie.

Mieszkająca po drugiej stronie ulicy Angel Namaala powiedziała BBC, że słyszała potężny huk, jakby to było trzęsienie ziemi. Zawalił się budynek, ludzie robili, co mogli, żeby pomóc. Rękoma usuwali cegły, ale płomienie były coraz większe i większe - relacjonowała.

Namaala na własne oczy widziała, jak spod gruzów wyciągnięto rannego, około 15-letniego chłopca.

Myślę, że w chwili wybuchu był w mieszkaniu nad sklepem. Dałam mu swój płaszcz, inni sąsiedzi przykrywali kocami, pocieszaliśmy go do czasu przyjazdu karetki - dodała.

Przyczyny wybuchu nie są jeszcze znane, prawdopodobnie była to eksplozja gazu. Policja od początku podkreślała, że wybuch nie ma podłoża terrorystycznego. 

(j.)