Ignorancja i głupota albo zła wola zagranicznych dziennikarzy opisujących Holocaust nie zna granic. W środowym artykule dla "The Jerusalem Post" doktorant niemieckiego Uniwersytetu Goethego we Frankfurcie, Tal Harris, użył sformułowania "polskie komory gazowe" ("Polish gas chamber").

Harris, jak sam pisze, wnuk ocalonych z Holocaustu, zajął się tematem ludobójstwa Ormian przez Turków. Jak przekonuje, obowiązkiem polityków na całym świecie jest uznanie tragicznej historii Ormian na równi z ludobójstwem Żydów w czasie II wojny światowej.

Myśl jak najbardziej słuszna, szkoda tylko, że opatrzona sformułowaniem "polskie komory gazowe".

Zastanawiające jest to, że pomimo świeżej przecież i głośniej afery w związku z wypowiedzią szefa FBI Jamesa Comeya na temat rzekomego współudziału Polaków w Holocauście, tego typu zakłamane i fałszywe określenia gładko przychodzą do głowy starającemu się o stopień naukowy autorowi tekstu, w konsekwencji mają "stempel" niemieckiego Uniwersytetu Goethego we Frankfurcie, wreszcie bez korekty publikowane są w izraelskim serwisie "The Jerusalem Post".

Głupota czy zła wola? Bezmyślność czy premedytacja? Zastanawiając się nad odpowiedzią na to pytanie, do głowy cisną się również myśli: co jeszcze? Kiedy przeczytamy o "polskich esesmanach" i "polskim cyklonie B"?  

Nieprawdziwe i idiotyczne sformułowanie autorstwa Tala Harrisa to też niestety kolejny dowód na słabość polskiej polityki historycznej. Mieliśmy lata na to, by wybić z głowy wszelkim ignorantom i głupcom możliwość zakłamywania historii sformułowaniami o "polskich obozach śmierci". Tymczasem otrzymujemy kolejną "rewelację": "polskie komory gazowe".

Artur Wróblewski, AW