Budżet państwa zapłaci partiom dodatkowo za przyspieszone wybory - ustaliła "Rzeczpospolita". Mimo to na szybszym głosowaniu część z nich może stracić finansowo - zaznacza dziennik.

Partyjne kasy świecą pustkami - największe ugrupowania wydały na kampanię parlamentarną dziesiątki milionów złotych i czekają, aż budżet państwa odda im wydatki poniesione na wprowadzenie do parlamentu posłów i senatorów. Nie muszą się jednak martwić - jeśli dojdzie do przyspieszonych wyborów, nie stracą tych pieniędzy.

W razie wyborów na wiosnę partie dostaną pieniądze zarówno za parlamentarzystów wybranych w zeszłorocznym głosowaniu, jak i za nowych, wybranych w przyspieszonych wyborach - tłumaczy Kazimierz Czaplicki, kierownik Krajowego Biura Wyborczego. Według wyliczeń "Rz" budżet zapłaci maksymalnie po 245 tys. zł za każdego posła i senatora wybranego jesienią ubiegłego roku. Do największych partii - PiS i PO - trafi w ten sposób niemal po ok. 30 mln zł.

Jednak zwrot pieniędzy za kampanię to nie jedyne źródło budżetowych pieniędzy dla partii. Największe ugrupowania - takie, które przekroczyły w wyborach 3 proc. poparcia - dostają co roku tzw. subwencję. Im lepszy wynik wyborczy, tym większa subwencja.

Po ubiegłorocznych wyborach Państwowa Komisja Wyborcza ustaliła, że najwięcej pieniędzy - ponad 22 mln zł rocznie - otrzyma partia braci Kaczyńskich. Prawie 21 mln zł przysługuje Platformie Obywatelskiej, a Samoobrona i SLD mogą co roku otrzymać po blisko 12 mln zł. Na budżetowe pieniądze mogą jeszcze liczyć najmniejsze ugrupowania sejmowe - LPR (8,7 mln zł) oraz PSL (7,8 mln zł) - a także pozaparlamentarna SdPl (4,6 mln zł).

W razie szybszych wyborów te środki nie są już dla polityków tak pewne jak zwrot za kampanię. Czemu? Bo ustawa o partiach politycznych mówi, że w razie skrócenia kadencji Sejmu prawo do subwencji wygasa. Jeśli prezydent rozpisze przyspieszone wybory w ciągu najbliższych tygodni, to partie dostaną maksymalnie pieniądze za pół roku - pisze "Rz".