Jest śledztwo prokuratury w sprawie okoliczności śmierci 71-letniego mieszkańca Żor. Mężczyzna zasłabł na ulicy 150 metrów od szpitala. Mimo telefonów od świadków i policjantów, dyspozytorka pogotowia zwlekała z wysłaniem karetki, sądząc że chodzi o pijanego. Dziś w miejscu, gdzie w piątek doszło do tragedii protestowali oburzeni mieszkańcy Żor.

Na razie nie wiadomo, czy wysłanie karetki na czas mogło uratować mężczyźnie życie. Wyjaśni to prokuratorskie dochodzenie. Ze wstępnych ustaleń z sekcji zwłok wynika, że mężczyzna, który był bardzo poważnie chory na serce, zmarł od razu.

Jak powiedziała jednak reporterowi RMF FM, szefowa szpitali miejskich w Żorach, Katarzyna Siemieniec, nie zmienia to jednak faktu, że dyspozytorka popełniła kardynalny błąd. Nie zareagowała na wezwanie do mężczyzny, który przewrócił się na ulicy, do tego bardzo blisko szpitala, w którym dyżurowały wtedy aż dwa zespoły ratownicze. Złamała wszelkie przyjęte standardy postępowania. Postąpiła wbrew procedurom. Prawda jest taka, że karetka tam powinna być - dodaje Siemieniec.

Na razie kobieta straciła stanowisko dyspozytora, przeniesiono ją do wyjazdowego zespołu ratowniczego, gdzie pracuje jako pielęgniarka.