​Premierem Rzeczypospolitej jest człowiek, jak to wynika z rozmowy w restauracji "Sowa i Przyjaciele", do głębi zepsuty, do głębi nieuczciwy - podkreślił w Poznaniu jeden z liderów Partii Razem Adrian Zandberg.

Widać, że Prawo i Sprawiedliwość, a w szczególności Jarosław Kaczyński, próbuje się wymigać ze sprawy skandalicznej wypowiedzi premiera Morawieckiego, utrwalonej na taśmach w restauracji "Sowa i Przyjaciele". Jarosław Kaczyński usiłuje wmówić ludziom, że problemem jest wulgarny język, którego używa Morawieckie - otóż nie, panie prezesie - mówił Zandberg.

Jak dodał, "jest mi doskonale obojętne, czy pan Morawiecki, przełykając ośmiorniczki albo foie gras, przeklina, czy też wypowiada się piękną polszczyzną albo francuszczyzną. Problem polega na czymś innym. Problem polega na tym, że pan Morawiecki w tej rozmowie mówi o przestępstwie, mówi o tym, że stworzy fikcyjne miejsce pracy, że będzie przelewać 100 tys. politycznemu kumplowi panu Gradowi i pyta o stworzenie fikcyjnej fundacji, fikcyjnego stowarzyszenia, żeby wypompować tam pieniądze banku, którym zarządza".

Zdaniem lidera Partii Razem po ujawnieniu nagrań z restauracji "mamy do czynienia z sytuacją, w której premierem Rzeczypospolitej jest człowiek, jak wynika z tej rozmowy, do głębi zepsuty, do głębi nieuczciwy".

Zandberg tłumaczył, że w całej zachodniej Europie takie zachowanie określa się po prostu - jak wskazał - korupcją polityczną.

Nie dajmy sobie zamydlić oczu, że chodzi o to, czy pan Morawiecki przeklinał, czy nie przeklinał. Chodzi o to, że, jak to można było usłyszeć w tej rozmowie, dla pana Morawieckiego ludzie dzielą się na dwie grupy. Na zwykłych Polaków i zwykłe Polki, którzy mają robić, cytując "za miskę ryżu", i na kumpli premiera Morawieckiego, dla których ma zawsze 70 albo 100 tys. zł, bo według niego pensja ministra to za mało, żeby nie głodować. Taki sposób uprawiania polityki jest kompromitujący, ale też taki sposób postępowania z pieniędzmi instytucji, którą się zarządza, jest kompromitujący - zaznaczył.

Zandberg podkreślił, że sprawy nagrań rozmowy premiera Morawieckiego nie można pozostawić bez reakcji. Polacy zasługują na odpowiedź na pytanie, czy premier ich kraju tylko planował zostać złodziejem, czy faktycznie jest złodziejem. Tę sprawę wyjaśnimy, nie pozwolimy zamieść jej pod dywan - mówił.

Lider Partii Razem zapowiedział zwołanie w poniedziałek konferencji w Sejmie, na której ma przedstawić "dalsze kroki, także kroki o charakterze prawnym, które mają doprowadzić do wyjaśnienia tej sprawy".

Ujawnione w 2014 roku w tygodniku "Wprost" taśmy wywołały kryzys w rządzie Donalda Tuska. Sprawa dotyczyła nagrywania od lipca 2013 roku do czerwca 2014 roku w warszawskich restauracjach (m.in. Sowa i Przyjaciele) osób z kręgów polityki, biznesu i funkcjonariuszy publicznych. Nagrano m.in. ówczesnych szefów: MSW - Bartłomieja Sienkiewicza, MSZ - Radosława Sikorskiego, resortu infrastruktury i rozwoju - Elżbietę Bieńkowską, prezesa NBP Marka Belkę i szefa CBA Pawła Wojtunika.

W poniedziałek portal Onet opublikował artykuł "Afera taśmowa. Kelnerzy obciążają Morawieckiego", w którym dziennikarze powołują się na akta afery taśmowej, do których mieli dotrzeć. Według informacji Onetu kelnerzy skazani w wyniku tzw. afery podsłuchowej obciążyli w swoich zeznaniach obecnego premiera, w latach 2007-2015 prezesa banku BZ WBK. Na jednej z taśm - jak podał portal - "Morawiecki miał dyskutować o zakupie nieruchomości na tzw. słupy". Onet ujawnił też część nagrań, z których wynika m.in., że Morawiecki jako prezes BZ WBK zabiegał o pracę dla Przemysława Czarneckiego, syna europosła PiS Ryszarda Czarneckiego, oraz wypowiadał się na temat pomocy dla Aleksandra Grada.

(az)