Środowa "Gazeta Wyborcza" wraca do głośnej sprawy zaginięcia znanego socjologa, prof. Henryka Domańskiego. Naukowiec został potrącony przez motocykl, gdy biegał na warszawskiej Białołęce. "Dwie jednostki policji, szpital i pogotowie zanotowały jego nazwisko. Dwa dni później inna jednostka policji wysyłała helikopter i 30 policjantów na jego poszukiwania" - pisze dziennik, podkreślając totalny brak komunikacji pomiędzy służbami.

"Gazeta Wyborcza" precyzyjnie rekonstruuje postępowanie służb związane z wypadkiem profesora Domańskiego z 31 sierpnia. Wieczorem naukowiec został potrącony na ulicy Przyleśnej na warszawskiej Białołęce. "Na numer 112 o 19.20 zadzwonił anonimowy rowerzysta, mówił o rannym leżącym ma wysepce rozdzielającej jezdnie. Pogotowie wysłało karetkę, jej załoga powiadomiła policję" - relacjonuje dziennik. "Policjanci odnotowują: "Na miejscu zdarzenia karetka pogotowia oraz pokrzywdzony, który podał dane personalne Henryk Domański". Profesor jest przytomny, mówi, że nie ma potrzeby powiadamiać ani rodziny, ani znajomych" - podkreśla. Naukowiec trafił do Szpitala Bródnowskiego, gdzie przeszedł operację.

Jak wylicza "GW", do wtorku nazwisko Domańskiego pojawiło się już w trzech policyjnych dokumentach: w wydziale ruchu drogowego Komendy Stołecznej, w sekcji obsługi zdarzeń drogowych KSP i w wydziale dochodzeniowo-śledczym komendy rejonowej. W systemie komputerowym komendy rejonowej były jednak tylko inicjały: H.D.

Gdy znajomi profesora zaalarmowali służby, zaniepokojeni jego nieobecnością. Dyżurny  z komisariatu na Białołęce dzwonił do stołecznych szpitali i "ustalił, iż Henryk Domański nie był od dnia zaginięcia przyjęty do żadnej placówki medycznej". Jak to możliwe? "Rzecznik szpitala Piotr Gołaszewski twierdzi, że policjant pytał, czy prof. Domański trafił do szpitala w poniedziałek 1 września, a profesora zabrano do szpitala w niedzielę 31 sierpnia, czyli w innym miesiącu. Nie potrafi wyjaśnić, jak to możliwe, że pracownik SOR odszukał informację, że profesor był na oddziale ratunkowym dwa lata temu, a nie znalazł, że był trzy dni wcześniej" - relacjonuje "GW".

Poszukiwania naukowca zakończyły się w środę 3 września. Niedługo po tym, jak do akcji zaangażowano śmigłowiec na numer alarmowy policji zadzwonił anonimowy informator, który powiedział, że Domański jest w szpitalu.

W środowej "Wyborczej" także:

- Aleksander Kwaśniewski: Zazdroszczę Tuskowi

- Waszczykowski na tarczy

- Podczas wojny nie zmienia się ministra