Wciąż nie udało się odnaleźć śmigłowca Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej, który wyleciał na patrolowy lot granicy na Podlasiu. Po południu utracono z nim kontakt. Maszyny szukają strażacy, Straż Graniczna, wojsko i policja. Poszukiwania koncentrują się w rejonie miejscowości Tokary w gminie Mielnik - powiedział RMF FM Andrzej Baranowski, rzecznik podlaskich policjantów.

Dotychczasowe nasze informacje nie potwierdzają sygnału o odnalezieniu śmigłowca. W tej chwili poszukiwania koncentrują się w rejonie miejscowości Tokary - powiedział nam Andrzej Baranowski:

Z powodu gęstej mgły do akcji poszukiwawczej nie mogła włączyć się maszyna Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, wyposażona w kamerę termowizyjną.

Na pokładzie maszyny znajdowały się trzy osoby: pilot, mechanik i obserwator.

Śmigłowiec Kania, trzy osoby na pokładzie, pilot z piętnastoletnim doświadczeniem - wystartowali do rutynowego lotu patrolowego po stronie granicy. Przed godziną 18. dotarła do nas informacja od jednego z mieszkańców miejscowości Klukowicze, że słyszał śmigłowiec, a potem huk. Trwają poszukiwania i wyjaśnianie tego, co się tak naprawdę stało - powiedział dziennikarce RMF FM Wojciech Lechowski, rzecznik Straży Granicznej:

Poszukiwany śmigłowiec to PZL-Kania. To maszyna, która swój rodowód wywodzi od słynnych radzieckich Mi-2 z lat sześćdziesiątych. Kania ma jednak inne, amerykańskie silniki. Inne jest również wyposażenie kabiny pilota - chodzi o instrumenty, które pozwalają mu na wykonywanie lotów w nocy czy w warunkach ograniczonej widoczności. Fabryczna wersja może zabierać nawet ośmiu pasażerów. Posłuchaj relacji dziennikarza RMF FM, pasjonata lotnictwa - Marcina Friedricha: