Dopiero 6 września Sąd Lustracyjny wyda wyrok w sprawie byłej wicepremier i minister finansów Zyty Gilowskiej. Sąd uznał, że potrzebuje więcej czasu na ocenę zebranych dokumentów i zeznań świadków, bo - jak stwierdził - sprawa jest zbyt zawiła.

W sądzie mowy końcowe wygłosili: zastępca Rzecznika Interesu Publicznego, obrońca byłej wicepremier, a także sama zainteresowana. Gilowska nie broniła się, było to raczej bardzo emocjonalne oskarżenie. Uprawialiśmy tutaj, za pieniądze państwa polskiego, czyli podatników, coś w rodzaju – usiłowaliśmy stworzyć teologię esbeckich papierów. To jest jakaś groteska. To jest obraza ludzkiej inteligencji – tak bym te meldunki pozwoliła sobie podsumować - mówiła Gilowska.

Te słowa były skierowane przede wszystkim do Rzecznika Interesu Publicznego, który z jednej strony starał się lekceważyć słowa byłych esbeków, a z drugiej – gdy było to korzystne dla linii oskarżenia - owe zeznania zamieniał w dowody. Rzecznik Interesu Publicznego wnioskował, by sąd orzekł, że Zyta Gilowska była agentem SB.

Obie strony wybiórczo potraktowały zebrane materiały i to co mówili w sądzie świadkowie. Gdy jedna strona wskazywała na te zeznania, w których byli funkcjonariusze zapewniali, że z fikcyjną rejestracją nigdy się nie spotkali, druga cytowała te fragmenty, według których było to możliwe. I tak na okrągło.

Gilowska, która odeszła z rządu, od początku twierdziła, że padła ofiarą "szantażu lustracyjnego" i złożyła w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury.

Jeśli 6 września zapadnie wyrok uniewinniający, Gilowska będzie mogła skorzystać z zaproszenia Jarosława Kaczyńskiego i ponownie objąć stanowisko wicepremiera i ministra finansów.