Prokuratura, która wszczęła śledztwo w sprawie wczorajszego wybuchu gazu w Bytomiu, na obecnym etapie bierze pod uwagę zarówno wypadek, jak i celowe doprowadzenie do eksplozji. W wybuchu zginęły dwie osoby, z budynku ewakuowano 13 mieszkańców.

Prokuratura, która wszczęła śledztwo w sprawie wczorajszego wybuchu gazu w Bytomiu, na obecnym etapie bierze pod uwagę zarówno wypadek, jak i celowe doprowadzenie do eksplozji. W wybuchu zginęły dwie osoby, z budynku ewakuowano 13 mieszkańców.
Miejsce, gdzie doszło do eksplozji /Andrzej Grygiel /PAP

Do wybuchu gazu, a następnie pożaru doszło we wtorek po południu w jednym z mieszkań budynku przy skwerze Heleny Modrzejewskiej w dzielnicy Stroszek. W mieszkaniu znaleziono zwłoki dwóch osób. To prawdopodobnie mieszkający tam 67-letnie kobieta i jej 43-letni syn. Ciał nie udało się dotychczas zidentyfikować. Chwilę przed wybuchem mieszkanie opuściła 13-letnia dziewczynka - córka mężczyzny.

 Śledztwo jest prowadzone w kierunku doprowadzenia do wybuchu i pożaru, który skutkował śmiercią dwóch osób. Szefowa Prokuratury Rejonowej w Bytomiu Dorota Nowak powiedziała PAP, że oględziny miejsca eksplozji trwały do środowego popołudnia. W mieszkaniu nie było żadnych butli gazowych - wybuchł gaz z instalacji.

Pod uwagę są brane wszystkie wersje - celowe działanie bądź nieszczęśliwy wypadek na skutek rozszczelnienia instalacji. Na chwilę obecną jest zbyt wcześnie, by tę kwestię rozstrzygać  - powiedziała prokurator.

Zwłoki są w takim stanie, że na podstawie ich wyglądu nie można ustalić tożsamości ofiar. Jutro zostanie wykonana sekcja zwłok i okaże się czy na tej podstawie uda się określić tożsamość, czy też będą konieczne dodatkowe badania. W sprawie będą też przesłuchiwani świadkowie - powiedziała prok. Nowak.

13-latka, która na chwilę przed wybuchem wyszła z mieszkania to córka 43-latka, mieszkająca ze swoją mamą w innym miejscu - odwiedzała swojego ojca. Nie doznała żadnych obrażeń fizycznych, ale wymaga konsultacji psychologicznej. Jest w jednym z bytomskich szpitali. Śledczym nie udało się dotychczas z nią porozmawiać.  

Mieszkanie, w którym doszło do eksplozji, zostało całkowicie zniszczone, a siła wybuchu była tak duża, że spowodowała uszkodzenia drzwi i okien sąsiednich lokali. Jak podał bytomski magistrat, z budynku ewakuowano 13 lokatorów, z których - po zakończonej wieczorem akcji ratunkowej - powróciło do mieszkań ośmiu, zaś pozostałych pięciu, mimo zapewnienia im noclegu przez miasto, znalazło schronienie u swoich rodzin.

"Wszystko zniszczone. Trzeba znowu remont przeprowadzić"

Eksperci w Bytomiu pracowali od rana, by wyjaśnić przyczynę wybuchu. Część mieszkańców budynku noc spędziła u rodzin, albo znajomych. Dziś wrócili na miejsce. "Wszystko zniszczone. Trzeba znowu remont przeprowadzić. To są szkody materialne, to się da przeżyć. Gorzej ma rodzina tych ludzi, którzy nie żyją" - mówili w rozmowie z reporterem RMF FM Marcinem Buczkiem. Jedna z wersji  zakładała, że gaz w mieszkaniu nie wybuchł przypadkowo. Do tragedii doszło na pierwszym piętrze. 

Mężczyzna, który zginął w eksplozji, miał przejść załamanie nerwowe. Rozwiódł się z żoną, do tego doszła rozłąka z córką, która mieszkała ze swoją mamą, a do tego doszły kłopoty z pracą.

Sąsiedzi w rozmowie z reporterem RMF FM podkreślają, że mężczyzna był ostatnio "dziwnie wyciszony".

Wczoraj 14-letnia córka mężczyzny przyszła do niego w odwiedziny. Miał ją namawiać do tego, żeby została, ale nastolatka uciekła. Po chwili w mieszkaniu doszło do eksplozji.

Zanim nastolatka trafiła do szpitala, roztrzęsiona miała o tym powiedzieć sąsiadom, którzy uciekli z płonącego bloku.

Dlatego tak ważne będzie to, co 14-latka powie teraz policjantom.

(ug)