Rytm, wybijany na bębnach, rozchodzi się głośnym echem po Placu Republiki w Belgradzie, gdzie zgromadziło się ponad 200 tysięcy ludzi. Jest 27 września. Trzy dni temu Serbowie wybierali swoją przyszłość...

Przegrane zwycięstwo

To było referendum: albo Milosevic albo Kostunica. Większość opowiedziała się za tym drugim. Bębny brzmią jak afrykańskie tam-tamy. Czy słyszy je człowiek, o którym całe miasto mówi, że jest skończony? Jego pałac jest niedaleko, w słynnej dzielnicy Dedinje. Tłum zaczyna falować i krzyczeć: "Gotow je, Gotow je!" (Już po nim!) Czy rzeczywiście już po dyktatorze od 10 lat niepodzielnie rządzącym tą częścią Europy?

Ludzie nienawidzą Slobodana Milosevica, mówią, że jest odpowiedzialny za "całe zło", które spotkało Serbów w latach 90. Wybory 24 września były wielką szansą by się go pozbyć. Większość społeczeństwa zaufała zjednoczonej opozycji i jej kandydatowi na prezydenta Vojislavowi Kostunicy. Jednak obawy, że reżim sfałszuje wyniki głosowania nie były bezpodstawne. Według opozycji i organizacji niezależnych Kostunica wygrał już w pierwszej turze. Zależna od władz Centralna Komisja Wyborcza przyznała, że Milosevic przegrał, ale uznała, że o tym, kto ostatecznie będzie głową państwa, zdecyduje wyborcza dogrywka 8 października. Opozycja nie chce się na to zgodzić, grozi blokadą kraju i strajkiem generalnym. Stara się zmusić reżim by pokojowo oddał władzę w ręce Kostunicy, prawnika, jednego z założycieli Partii Demokratycznej.

Generacja wolności

Mówi się o nim, że jest czysty, że nigdy nie zgodził się na współpracę z reżimem. Na głosowanie przyszedł wraz z żoną na piechotę. Jak zwykły Belgradczyk. "On będzie naszym, nowym prezydentem, mieszka tutaj niedaleko, chodzi po tych samych ulicach co my, Milosevic się na nich nigdy nie pojawia" - mówią kelnerzy z popularnej belgradzkiej restauracji Ruski Car. Na Kostunicę zagłosowali też Milos Tomic i Daniel Kovacs studenci Uniwersytetu. Mają po 26 lat. "Lubię marzyć i myśleć o tym, jak pięknie by mogło być, gdyby można było choć trochę zmienić nasze życie, na przykład gdybyśmy mieli trochę więcej pieniędzy" - ostrożnie wypowiada swoje myśli Milos. Średnia płaca w Serbii nie przekracza kilkudziesięciu niemieckich marek. W ciągu ostatniej dekady tylko z samej stolicy kraju wyjechało za granicę około dwustu tysięcy ludzi. Kwiat serbskiej inteligencji. "Tutaj możemy decydować tylko o naszym mikroświecie i z niego się cieszymy " - kończy ze smutnym uśmiechem Milos. Uczy się w instytucie filmowym, gra na saksofonie, niedługo nakręci swój pierwszy film. Zbiera dziwne rzeczy. Pokazuje mi wspaniałą kolekcję starych okularów. "Rzeczy wielkie, takie jak wolność nie istnieją. Można o nich usłyszeć albo zobaczyć w telewizji" - podkreśla z kolei Daniel. Gra w zespole rockowym. W tym roku kończy studia. Będzie elektrotechnikiem. Zna się na komputerach. Myśli o emigracji. "Człowiek zdolny da sobie tu radę, ale woli wyjechać do Londynu, do Kanady do Australii. Tam można żyć normalnie - konkluduje Daniel.

Milos i Daniel potrzebują perspektywy na przyszłość, wiedzą, że z Milosevicem trzeba będzie poprzestać tylko na ograniczonym mikroświecie. Ale to nie oni krzyczą, że trzeba to zmienić. Robią to 20-latkowie i młodsi. To nowa generacja, ludzie urodzeni w 1980 roku i później, tacy jak Branko Ilic, działacz opozycyjnego ruchu OTPOR (Opór). Spotykam go w przeddzień wyborów w kawiarni Plato niedaleko Belgradzkiego Uniwersytetu. Szczupły, w charakterystycznej raperskiej bluzie z kapturem. Mówi świetnie po angielsku. "Urodziłem się w roku, w którym zmarł Josip Bros Tito. Cała nasza klasa polityczna to jego dzieci. Komuniści i nacjonaliści. Opozycja też nie jest bez winy. Na razie naszym celem jest pozbycie się tego reżimu, ale jeśli opozycja będzie rządzić tak jak Milosevic wystąpimy także przeciwko niej" - stwierdza Branko. OTPOR istnieje od dwóch lat. Symbolem ruchu jest zaciśnięta pięść. Właśnie OTPOR ma największy udział w mobilizowaniu ludzi do wzięcia udziału w wyborach i w jednoczeniu opozycji. "Jeden palec łatwo złamać. Ale zaciśniętą pięść zniszczyć dużo trudniej" - mówią aktywiści ruchu.

Co dalej, Jugosławio

Do takiego samego wniosku doszła w końcu cała serbska opozycja. 18 partii stworzyło wielki blok, który stał się prawdziwym przeciwnikiem dla koalicji nacjonalistów i postkomunistów Milosevica i jego żony Mirjany Markovic. Wybory powszechne miały im dać władzę na kolejne kilka lat. Nie spodziewali się jednak, że opozycja będzie jak zaciśnięta pięść. Co najważniejsze, na jej czele stanął właściwy człowiek, umiarkowany nacjonalista, zwolennik otwarcia na świat, ale i stanowczy krytyk NATO, Vojislav Kostunica. "Nie jest też dla nas najważniejsze, żeby Milosevic szybko stanął przed Trybunałem w Hadze. Myślimy głównie o ekonomii, chcemy zerwać z izolacją naszego kraju" - powiedział mi Zoran Djindic jeden z głównych liderów serbskej opozycji. W wystąpieniach jej przedstawicieli dużo wspomina się też o odnowieniu relacji z Czarnogórą, która zbojkotowała wybory. Kostunica, Djindic i inni są raczej za konfederacją w ramach wspólnego państwa. O Kosowie opozycja mówi mało. Tak jakby pogodziła się, że mała jest szansa na jego odzyskanie.

Najważniejsze przed nami. Milosevic przegrał swoje pierwsze wybory ale czy przegrał władzę? Podobno nawet połowa oficerów armii i policji głosowała za Kostunicą. Co zrobią pozostali jeśli przyjdzie rozkaz wystąpienia przeciwko społeczeństwu? Opozycja nie chce rozlewu krwi. Trzy dni po wyborach wyprowadziła na ulice 200 tysięcy ludzi i nikt nie rzucił hasła: "Chodźmy na Dedinje". Najwyrażniej dąży do czegoś w rodzaju aksamitnej rewolucji. Pytanie tylko czy w otoczeniu "ostatniego dyktatora Europy" są ludzie chętni do kompromisu i jaką cenę przyjdzie za ten kompromis zapłacić.

tekst i zdjęcia Robert Kalinowski, RMF FM

Belgrad 22-28 września 2000