W powiecie wałbrzyskim odwołano alarm powodziowy. Woda na Dolnym Śląsku opada i pokazuje ogromne zniszczenia. Wiadomo, że przy ich usuwaniu nie pomoże wojsko – tak zdecydował wicewojewoda dolnośląski.

Alarmy obowiązują jeszcze w Kłodzku i Jeleniej Górze. Woda opada już w rzekach Kotliny Jeleniogórskiej: Kamiennej, Bobrze i Kwisie. Wiadomo, że straty po powodzi są ogromne. Najpoważniejsze zniszczenia są w Piechowicach pod Jelenią Górą.

Mimo to jednak wicewojewoda dolnośląski Roman Kulczycki nie widzi potrzeby wysyłania żołnierzy na zalane tereny – dowiedział się reporter RMF FM.

Wicewojewoda przywołał prognozy pogody, które nie przewidują na Dolnym Śląsku kolejnych opadów, a poza tym poziom wody w rzekach regionu opada. Jego zdaniem, szkody nie są tak wielkie, by wymagały wprowadzenia do akcji wojska. Tym bardziej, że na wyjazd z koszar armia potrzebuje aż 12 godzin.

Być może więc, gdyby żołnierze wreszcie dotarli już na miejsce, nie mieliby wiele do zrobienia. Jednak gdyby decyzję o wysłaniu wojska podjęto wcześniej, domy w Piechowicach, Cieplicach czy innych miejscowościach być może nie zostałyby zniszczone przez wodę. Jeszcze w poniedziałek we wszystkich zagrożonych powodzią powiatach brakowało ochotników do układania worków z piaskiem.

Decyzję w sprawie wysłania bądź nie wojsk na zalane tereny podjął wicewojewoda, ponieważ jego szef Krzysztof Grzelczyk jest na urlopie i wypoczynku nie przerwał.

Wiadomo już, że powódź spowodowała śmierć jednej osoby. Chodzi o 82-letnią kobietę, której ciało znaleźli w mieszkaniu w Jeleniu Górze sąsiedzi. Sekcja zwłok wykazała, że staruszka utopiła się. W jej mieszkaniu było pół metra wody.

Zalane tereny odwiedził wicepremier Ludwik Dorn – to reakcja na interwencję RMF FM. Jednak szef MSWiA uważa, że na Dolnym Śląsku mamy do czynienia nie z powodzią, a jedynie z „lokalnymi podtopieniami”.