Pożar kilku tysięcy hektarów bagiennych łąk i lasu w Biebrzańskim Parku Narodowym mamy opanowany; trwa dogaszanie pogorzeliska i pojedynczych punktów, gdzie jeszcze jest ogień - poinformował po południu komendant wojewódzki PSP w Białymstoku Jarosław Wendt.

Pożar w tzw. basenie środkowym Biebrzańskiego Parku Narodowego trwa - z przerwami - od niedzielnego wieczora. W jego gaszeniu bierze udział kilkaset osób - oprócz strażaków zawodowych i OSP, również żołnierze obrony terytorialnej, służby parkowe i leśne, okoliczni mieszkańcy, do akcji z powietrza wykorzystywane są samoloty i śmigłowce.

Przed południem straż pożarna szacowała, że pożar nie przekracza obszaru niecałych 6 tys. ha parku. Komendant Wendt powiedział na konferencji prasowej po południu w Goniądzu (Podlaskie), że powierzchnia pożaru została "spomiarowana". Na tę chwilę jego wielkość to 5,3 tys. ha i ten pożar nie rozprzestrzenia się i w tych rozmiarach pozostaje. Trwa dogaszanie tego pogorzeliska i pojedynczych ognisk pożaru - mówił.

Dodał, że - według obecnej wiedzy - pożar ma jak dotąd charakter powierzchniowy, czyli ogień nie wniknął w głąb torfowisk. Zaznaczył, że akcja na razie się nie kończy i będzie trwała przynajmniej do rana w sobotę. Wtedy podjęta zostanie decyzja o dalszych działaniach.

"Wsparcie w postaci deszczu by się przydało, ale póki co musimy liczyć na własne siły"

Taktyka, która przyjęliśmy, ma skutek. Kontrolujemy ogień, nie rozprzestrzenia się on istotnie, wsparcie z góry w postaci deszczu na pewno by się przydało, ale musimy póki co liczyć na własne siły i środki. One by pewnie też zasadniczo zmieniły przebieg akcji. Póki nie będzie zmiany pogody, proces wygaszania będzie powolny, więc trzymamy się tego, co robimy - podkreślał przed południem młodszy brygadier Marcin Janowski w rozmowie z reporterem RMF FM Piotrem Bułakowskim.

Opady deszczu są prognozowane na noc z piątku na sobotę. 

Strażacy zakończyli rano badanie dronami obszarów objętych pożarem. Dzięki zdobytej wiedzy o zarzewiach ognia w górę mogły wzbić się samoloty i helikoptery gaśnicze. 

Teren monitorowany z powietrza z użyciem dronów i helikoptera

W nocy z czwartku na piątek teren w newralgicznych miejscach, przede wszystkim tam, gdzie ogień mógłby zagrozić okolicznym miejscowościom, był dozorowany z ziemi przez strażaków, ale też monitorowany z powietrza z użyciem dronów i helikoptera.

W sumie cały czas w takim dozorze, ale i w akcji gaśniczej tam, gdzie było to możliwe w warunkach nocnych, działało ok. 150 strażaków - poinformował Marcin Janowski. W nocy wycofaliśmy część sił i środków, ale działania gaśnicze w żaden sposób nie zostało przerwane, a jedynie ograniczone do tych stref bezpiecznych. Chodziło głównie o to, by pożar nie objął nowych terenów - dodał. Ocenił, że to się udało.

Loty drona z termowizją i patrolowych śmigłowców wskazały, że pożar jest punktowo np. w lesie wroceńskim, w pobliżu miejscowości Grzędy i przy Kanale Woźnawiejskim, ale ta sytuacja nie pogorszyła się w nocy.


"Widok pozostanie w naszej pamięci na długo"

Widok spalonej części Biebrzańskiego Parku Narodowego pozostanie w naszej pamięci na długo - mówi w rozmowie z reporterem RMF FM Piotrem Bułakowskim Agnieszka Piotrowska -  właścicielka gospodarstwa agroturystycznego w miejscowości Woźnawieś. Przebieg pożaru był nieprzewidywalny i dla nas dramatyczny. W poniedziałek wydawało się, że jest ugaszony, uspokoiliśmy się. Ale później ogień rozbuchał się w dwójnasób i z przerażeniem obserwowaliśmy, co się dzieje - dodaje. 

Wiosenne pożary suchych traw i trzcinowisk są nad Biebrzą co roku, ale trwający obecnie jest największym w historii działalności tego parku. W dużej części objął obszary torfowe i tam ogień może bardzo długo tlić się pod powierzchnią gruntu i wzniecać się wskutek porywów wiatrów. W minionych latach jedynym sposobem na takie pożary były obfite opady deszczu.

Biebrzański Park Narodowy jest największym w Polsce, zajmuje ok. 59 tys. ha. Chroni cenne przyrodniczo obszary bagienne. Jest ostoją wielu rzadkich gatunków, zwłaszcza ptaków wodno-błotnych i łosi.