38-letni mieszkaniec Kutna wezwał pogotowie, twierdząc że jego 8-letni syn mocno uderzył się w głowę. Na miejscu okazało się, że mężczyzna potrzebował pomocy dla swojego... jamnika.

38-letni mieszkaniec Kutna wezwał pogotowie, twierdząc że jego 8-letni syn mocno uderzył się w głowę. Na miejscu okazało się, że mężczyzna potrzebował pomocy dla swojego... jamnika.
Zdj. ilustracyjne /TRACEY NEARMY (PAP) /PAP/EPA

Sprawę opisuje "Dziennik Łódzki". Dyspozytor pogotowia dostał zgłoszenie, które dotyczyło 8-letniego chłopca. Wzywający prosił o przyjazd ratowników, ponieważ jego syn mocno uderzył się w głowę - powiedział gazecie kierownik medyczny łódzkiego regionu firmy Falck Krzysztof Chmiela.

Do małego Piotrusia, który rzekomo spadł z drzewa, pojechało dwóch ratowników. Gdy karetka dotarła na ulicę Łąkoszyńską w Kutnie, wzywający pomoc mężczyzna awanturował się przed wejściem do budynku. Ratownicy obawiali się o swoje zdrowie, ale byli też przekonani, że w mieszkaniu jest chłopiec z urazem głowy i chcieli mu pomóc.

Ratownicy wezwali policję. Pracownicy pogotowia poprosili nas o asystę w trakcie udzielania pomocy medycznej - potwierdził rzecznik Komendanta Powiatowego Policji w Kutnie Paweł Witczak. Do środka budynku pracownicy pogotowia weszli więc z policjantami, ale nie zastali tam dziecka. Zamiast niego był tam jamnik wabiący się Tyson. Mężczyzna tłumaczył, że pies uderzył się w głowę, więc opiekun postanowił wezwać pogotowie - podaje "Dziennik Łódzki".

Podobno sytuacja z nieuzasadnionym wezwaniem karetki do psa miała być dla właściciela próbą stworzenia dowodu na niepoczytalność w toczącym się przeciwko niemu procesie sądowym. 38-latek był zaskoczony, gdy za niepotrzebną wizytę pogotowia policjanci wręczyli mu 500 złotych mandatu.

(az)