Wprowadzona niespełna pół roku temu reforma miała zmienić nasze "pośredniaki" w nowoczesne centra zatrudnienia. Na razie pogłębiła tylko ich problemy - pisze "Dziennik Polski".

W Grodzkim Urzędzie Pracy w Krakowie młoda kobieta zaraz po studiach sama znalazła sobie ofertę zatrudnienia i była gotowa od razu podjąć obowiązki. Ale program komputerowy uznał, że nie ma dostatecznej motywacji, żeby pracować. W Myślenicach długotrwale bezrobotny mężczyzna chciał wziąć udział w szkoleniu, żeby zwiększyć swoje szanse na znalezienie pracy, ale maszyna stwierdziła, że potrafi już wystarczająco dużo.

To tylko wybrane przykłady absurdów, do jakich dochodzi w urzędach pracy po wprowadzonej niespełna pół roku temu reformie ich funkcjonowania. Sprawcą jest komputerowy program do tzw. profilowania bezrobotnych, który bardzo często się myli w dzieleniu ludzi na grupy i dopasowywaniu do nich odpowiednich programów wsparcia w poszukiwaniu pracy.

Trudno także doszukać się pozytywnych efektów wprowadzenia przez reformę instytucji doradcy klienta. Teoretycznie każdy bezrobotny ma do dyspozycji jedną osobę, która ma indywidualnie pomagać mu w poszukiwaniu pracy. Problem w tym, że na jednego doradcę przypada aż 300 osób. Trudno tu więc o indywidualne podejście oraz realną pomoc.

Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej tłumaczy, że prowadzi monitoring działania urzędów i zamierza wprowadzić poprawki do reformy.

(mal)