Prace strzałowe, wykonywane w kopalni Polkowice przez firmę zewnętrzną, prowadzone były bez zachowania jakichkolwiek środków ostrożności. Reporterka RMF FM Barbara Zielińska dotarła do raportu Okręgowego Urzędu Górniczego w sprawie wypadku z końca lutego. W zdarzeniu zginął jeden górnik, a czterej inni zostali ranni.

Oficjalny komunikat brzmiał wtedy: "Wypadek spowodował stary ładunek górniczy zostawiony w ścianie". Teraz wiemy, że było inaczej. Górnicy złamali wszelkie reguły bezpieczeństwa

Na dole pracowała maszyna do wiercenia otworów, w które wkładane są ładunki wybuchowe. W tym samym czasie do przygotowanych już miejsc inni górnicy wkładali materiały wybuchowe. Materiał już był w otworach. Również w niektórych otworach były już powkładane zapalniki. (…) To jest absolutnie niedopuszczalne - wyjaśnił Grzegorz Worczuk, szef Okręgowego Urzędu Górniczego we Wrocławiu.

Teraz inspektorzy sprawdzają, dlaczego górnikom tak bardzo się spieszyło, że złamali wszelkie zasady bezpieczeństwa. Nic nie zmuszało do takiego pośpiechu. Wiertacz skończyłby pracę po około jeszcze pół godziny. Panowie mieliby do dyspozycji jeszcze mnóstwo czasu, żeby swoją pracę - ładowania tego przodka - wykonać - zaznaczył Worczuk.

Sprawa zostanie przekazana do prokuratury. Koncern KGHM Polska Miedź SA, na terenie którego doszło do wypadku, decyzję o tym, czy zerwać umowę z firmą zewnętrzną, podejmie po tym, jak OUG prześle raport dotyczący przyczyn tego wypadku.