Zarzut zatrzymania dziecka, wbrew woli opiekuna usłyszeli kobieta i mężczyzna, którzy w miniony weekend znaleźli i przygarnęli 7-letniego Borysa z Ustki. Chłopiec zaginął w sobotę po południu. Mężczyzna wieczorem napotkał zapłakane dziecko, nakarmił i przenocował w swoim mieszkaniu. Do domu odprowadził go w niedzielę rano.

Wojciech W. nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego nie poinformował od razu policji o odnalezieniu obcego dziecka. Wyjaśniał jedynie, że nic nie wiedział o zakrojonych na szeroką skalę poszukiwaniach. Podobne wyjaśnienia złożyła jego partnerka 38-letnia Anna B.

To właśnie z tego powodu, po konsultacjach z prokuraturą, zdecydowaliśmy się postawić obojgu zarzut zatrzymania małoletniego, wbrew woli jego opiekuna, za co grozi do 3 lat więzienia - powiedział Jacek Bujarski, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Słupsku. Podejrzani nie przyznają się do zarzutu. Z ustaleń policji wynika, że dotychczas nie wchodzili oni w kolizję z prawem.

Chłopiec zaginął w sobotę po południu. Gdy do godz. 20 nie pojawił się w domu, jego matka zawiadomiła policję o jego zaginięciu. Natychmiast rozpoczęto poszukiwania, w których uczestniczyło 350 policjantów, strażaków, żołnierzy, funkcjonariuszy Straży Granicznej oraz mieszkańców Ustki. Akcje prowadzono zarówno na terenie miasta, jak i w jego okolicach oraz na morzu. Do poszukiwań użyto policyjnego śmigłowca, dwóch łodzi patrolowych oraz dwóch psów tropiących.

Gdy w niedzielę rano Wojciech W. dowiedział się od Borysa, gdzie mieszka, odprowadził go do domu. Policję o odnalezieniu syna zawiadomiła jego matka, która kilka minut po godz. 10. przywiozła Borysa na komisariat w Ustce. Poszukiwania wówczas przerwano. Lekarz, który badał Borysa, nie stwierdził u niego żadnych obrażeń.

Wciąż nie wiadomo, co Borys robił i gdzie był w sobotę między godziną 15 a 20. Chłopiec cały czas jest pod opieką psychologa. Dziecko ma być wkrótce przesłuchane przez Sąd Rodzinny.