Najnowszy film Stevena Spielberga "Raport Mniejszości", który będzie miał premierę za tydzień trafia w czuły punkt trwających w USA politycznych dyskusji. To historia z przyszłości, w której przestępcy są aresztowani jeszcze zanim popełnią zbrodnię.

Film oparty jest na powieści Philipa Dicka. Akcja rozgrywa się w Waszyngtonie roku 2054. Główny bohater, kreowany jest przez Toma Criuse’a. Jest szefem oddziału ministerstwa przedzbrodni, które za pomocą wyszukanych metod zatrzymuje zbrodniarzy zanim popełnią przestępstwo. Pewnego dnia bohater sam zostaje oskarżony o chęć popełnienia zbrodni.

Film wchodzi na ekrany w momencie, kiedy w USA zatrzymano na czas nieokreślony mężczyznę, któremu zarzuca się, że rozmawiał na temat zdetonowania w USA tak zwanej brudnej bomby.

Mimo dość groźnie brzmiącego oświadczenia prokuratora generalnego Johna Ashcrofta, transmitowanego bezpośrednio z Moskwy, administracja musiała przyznać, że mężczyzna nie tylko nie miał gotowej bomby, ale najprawdopodobniej nie zdobył nawet materiałów do jej budowy.

Sprawa wywołała nową falę dyskusji na temat tego, czy Amerykanie skłonni są poświęcić część wolności do zapewnienia sobie większego bezpieczeństwa. Ostatnie sondaże wskazują, że 4/5 z nich odpowiada tak. Steven Spilberg także jest tego zdania i zgadza się w tej kwestii z prezydentem Bushem.

Foto Archiwum RMF

17:00