W urzędzie skarbowym, w którym pracował mężczyzna, który wczoraj podpalił się przed kancelarią premiera, przeprowadzono liczne kontrole. Nie wykazały one nadużyć, które uprawdopodabniałyby jego podejrzenia - powiedział Donald Tusk.

Na wnioski poszkodowanego dotyczące domniemanych nieprawidłowości w urzędzie skarbowym, w którym pracował, wysłano dość dużą liczbę kontroli - powiedział premier podczas briefingu prasowego przed swoją podróżą na Podlasie.

Zaznaczył, że istnieje obfita dokumentacja kontroli. Nie wykazały one jednak żadnych zasadniczych nadużyć, które by uzasadniały, czy uprawdopodabniały podejrzenia tego człowieka. Premier poinformował także, że rodzinę mężczyzny - żonę i trójkę dzieci - odwiedził wojewoda. Będziemy dalej badać okoliczności, które doprowadziły go do tego desperackiego czynu, ale wydaje się, że jest to raczej splot bardzo wielu życiowych okoliczności niż jakaś jedna konkretna sprawa - powiedział.

Zaznaczył, że sytuacja materialna mężczyzny nie była łatwa, ale nie była też dramatycznie trudna. Poszkodowany jest emerytowanym policjantem i otrzymywał świadczenie emerytalne "średniej wielkości".

Wczoraj wieczorem premier spotkał się z lekarzami opiekującymi się mężczyzną. Jak powiedział Tusk, ich komunikat był raczej uspokajający jeśli chodzi o bezpośrednie zagrożenie dla życia. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to dla jego zdrowia i sprawności nie powinno być jakichś dramatycznych konsekwencji - dodał szef rządu.