Prokuratura i Rzecznik Praw Pacjenta wyjaśniają okoliczności tragicznego porodu w Centrum Zdrowia Kobiety i Dziecka w Zabrzu. 17 stycznia do tego szpitala zgłosiła się 37-letnia kobieta w 9. miesiącu ciąży. Była przekonana, że w najbliższych godzinach urodzi zdrową córkę. Dowiedziała się jednak, że jej dziecko nie żyje. Rodziła siłami natury. Doszło do komplikacji i teraz sama leży w ciężkim stanie na oddziale intensywnej opieki medycznej.

Śledczy z Prokuratury Rejonowej w Zabrzu sprawdzają, czy doszło do narażenia pacjentki na niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia.

Sprawę zgłosił prokuraturze mąż kobiety. Jest w szoku. W rozmowie z reporterką RMF FM Anną Kropaczek podkreśla, że jego żona była zdrową, silną kobietą, a lekarka prowadząca ciążę zapewniała, że dziecko prawidłowo się rozwija i jest zdrowe. 10 dni przed wizytą w szpitalu, tuż przed orientacyjnym terminem porodu żona była u pani ginekolog, która zapewniała, że wszystko jest w porządku, że dziewczyna jest zdrowa i mamy tylko czekać na poród - opowiada mężczyzna. Lekarka miała też stwierdzić, że jeśli do 17 stycznia nie rozpocznie się akcja porodowa, trzeba zgłosić się do szpitala. Małżeństwo tak właśnie zrobiło.

W Centrum Zdrowia Kobiety i Dziecka ciężarnej zrobiono KTG. Położna nie stwierdziła tętna płodu, co chwilę później potwierdziło USG. O tym, że dziecko jest martwe, rodzice zostali powiadomieni natychmiast. Płód nie żył prawdopodobnie kilkanaście dni - czytamy w oświadczeniu, jakie przedstawił nam szpital. Anita Przytocka, rzecznik CZKiD, podkreśla, że badanie USG nie dawało odpowiedzi na pytanie, kiedy dziecko mogło umrzeć. Być może przybliżoną datę uda się ustalić dzięki sekcji zwłok. Według prokuratury, potrzebne będą prawdopodobnie dodatkowe badania i opinie biegłych.

W rozmowie z naszą dziennikarką mąż kobiety zapewniał, że nie wydarzyło się nic, co mogłoby wzbudzić ich niepokój. Czuliśmy z żoną ruchy. Byliśmy przekonani, że są to ruchy dziecka.

W szpitalu lekarze zdecydowali, że kobieta ma urodzić martwe dziecko siłami natury. Jak mówi naszej reporterce jej mąż, było to traumatyczne przeżycie. Żona wymiotowała, czuła ogromny ból. Wspierałem ją. Położna powiedziała, że ulgę w bólu może przynieść ciepły prysznic. Pod prysznicem żona oznajmiła, że jest parcie - relacjonuje mężczyzna. Niestety nagle kobieta przewróciła się. Doszło do krwotoku i zatrzymania krążenia. Zrobił się popłoch, wiedziałem, że chodzi już teraz o ratunek mojej żony. Dramat, który zobaczyłem, stoi mi przed oczami. Lekarze przeszli do akcji reanimacyjnej, wyproszono mnie stamtąd. Mój czas się zatrzymał. Wpadłem w panikę - mówi ze łzami w oczach mężczyzna.

W oświadczeniu CZKiD napisało, że operacja ratowania życia pacjentce była niezwykle trudna, trwała wiele godzin. Po przetoczeniu krwi i podaniu specjalistycznych leków udało się zatrzymać krwotok. Stan kobiety określany jest jako stabilny ciężki.

Rodzina chce wyjaśnień. Ma wiele pytań. Jednym z pierwszych było pytanie, dlaczego kobiecie nie zrobiono od razu cesarskiego cięcia. Czy mogło to zapobiec komplikacjom? Szpital tłumaczy, że cesarskie cięcie w przypadku martwego płodu jest przeprowadzane wyłącznie w ściśle określonych przypadkach medycznych, a tutaj one nie wystąpiły. Przeprowadzono wszelkie badania i zdecydowano o porodzie naturalnym - mówi rzecznik CZKiD Anita Przytocka.

Kolejne pytania dotyczą ostatniej wizyty kobiety u lekarki, która prowadziła ciążę. Czy dziecko jeszcze wtedy żyło? Czy można było przewidzieć komplikacje? Czy doszło do niezwykle tragicznego w skutkach zbiegu okoliczności? Pani doktor (nie pracuje w CZKiD) nie chce się na razie w tej sprawie wypowiadać. W rozmowie z RMF FM stwierdziła jedynie, że śledczy zabezpieczyli dokumentację medyczną w poradni.

(edbie)