Niezwykłe okazują się po wizji lokalnej okoliczności środowego wypadku w kopalni Rydułtowy-Anna. O śmierci 40-letniego górnika zadecydował nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Ten sam, który uratował życie innemu mężczyźnie.

Chwilę przed tragedią na skraju strefy zagrożenia tąpaniami znaleźli się dwaj górnicy - elektryk i ślusarz. Jak powiedziała naszemu reporterowi Piotrowi Glinkowskiemu Jolanta Talarczyk z Wyższego Urzędu Górniczego, mężczyźni po prostu tamtędy przechodzili. Ślusarz zapomniał jednak narzędzi i musiał się wrócić. Prawdopodobnie właśnie to roztargnienie uratowało mu życie.

42 minuty po godzinie 7 elektryk czekał na swojego kolegę. W kopalni doszło wówczas do wstrząsu o sile ponad dwóch stopni w skali Richtera. Efektem było tąpnięcie. 40-letni górnik-elektryk znalazł się w 35-metrowym zawale.

Poszukiwania trwały 3 dni. Niestety gdy ratownicy dotarli do mężczyzny, ten już nie żył. Jego kolega, ślusarz, który zapomniał narzędzi, leżał w tym czasie w szpitalu. Dzięki temu, że oddalił się od niebezpiecznej strefy, skończyło się tylko na zadrapaniach i złamanej nodze. W wypadku lekko rannych zostało także trzech innych górników.

Po wizji lokalnej podjęto decyzję o zamknięciu ściany, przy której doszło do wypadku. Sprawą zajmie się także komisja do spraw tąpań.