"To jest bardzo ważne, żeby młode pokolenie dowiedziało się o tym wszystkim, co przeżyliśmy. Jeżeli zapomnimy o tym co było, to wszystko będzie mogło się powtórzyć" – mówi Lea Gleitman, była więźniarka niemieckiego obozu w rozmowie z Bartłomiejem Paulusem. 79 lat temu wojska niemieckie przekroczyły granicę Polski, rozpoczynając tym samym drugą wojnę światową. Do dziś ujawniane są dowody niemieckich zbrodni. To między innymi losy tysięcy więźniów, którzy byli przetrzymywani i ginęli w obozach. Historię niektórych z nich poznajemy dopiero dziś. Tylko w RMF FM rozmawiamy z 94-letnią więźniarką obozu, o którym jeszcze dwa lata temu niewiele wiedziano. Dziś już wiemy, że w pobliżu Strzegomia więziono ponad pół tysiąca dziewczynek.

Na informacje sugerujące, że w tym miejscu mógł istnieć niemiecki obóz dwa lata temu przypadkowo trafił miejscowy pasjonat historii, Krzysztof Kaszub. W archiwach udostępnionych w internecie znalazł zapisek, który wskazywał, że na Grabach w Strzegomiu mogli być przetrzymywani więźniowie.

Wzmianek o tym miejscu nie udało się odnaleźć w archiwach największego w okolicy niemieckiego obozu Gross-Rosen w obecnej Rogoźnicy. Krzysztof Kaszub informacji szukał także wśród najstarszych mieszkańców miasta. Tak trafił do kobiety, która pamiętała obóz. Miała ona tuż po wojnie przebywać w jego okolicy w czasie powrotu z prac przymusowych. Mieszkanka wskazała również miejsce, gdzie miał on istnieć.

"Musiała zakopać swoje koleżanki"

W dostępnych polskich i niemieckich archiwach nie znaleziono dalszych informacji. Krzysztofowi Kaszubowi udało się jednak ustalić, że w obozie miały przebywać głównie kobiety pochodzenia żydowskiego. Kolejny trop wiódł zatem do działających na całym świecie organizacji żydowskich. Dopiero tam udało się odnaleźć dokumenty.

Historyk otrzymał między innymi osiem protokołów zeznań więźniarek obozu. W 1948 roku kobiety w Katowicach zeznawały przed procesem komendantek strzegomskiego obozu.

Poszukiwania kolejnych śladów doprowadziły do organizacji w Stanach Zjednoczonych i Izraelu. W jednej z publikacji udało się odnaleźć zeznania dwóch kobiet, więźniarek obozu w Strzegomiu. Tak udało się trafić do żyjącej więźniarki, która przebywała w obozie od marca 1943 roku do grudnia 1944 roku. Ostatecznie Krzysztof Kaszub spotkał się z 94 letnią kobietą.

Mimo że ma 94 lata jej pamięć jest niesamowita. W szczegółach opowiadała mi, od pierwszego dnia, kiedy sto dziewczynek, bo to były dziewczynki mające 14, 15, 16 lat, zostały załadowane do wagonów bydlęcych na Górnym Śląsku. To stamtąd przyjechały do Strzegomia w marcu 1943. Opowiadała historię, jak musiała zakopać swoje koleżanki, bo zmarły w obozie. Wskazała miejsce, gdzie są te zwłoki pochowane - mówi Krzysztof Kaszub.

Kobieta w czasie wybuchu wojny mieszkała w Sosnowcu. Nie miała skończonych piętnastu lat. Niemcy szybko weszli do naszego miasta i od razu zaczęli prześladować Żydów. Przejęli najlepszą część miasta. Wygnali Żydów, którzy musieli przenieść się do innej dzielnicy.  Powstało getto, ale u nas nie było zamknięte tak jak w Łodzi czy Warszawie. Wolno było nam mieszkać na pewnych ulicach i nie można było opuścić swojego zamieszkania. Jak ktoś się odważył, to zostawał zabity przez niemieckiego żołnierza. To jest bardzo ważne, żeby młode pokolenie dowiedziało się o tym wszystkim, co przeżyliśmy. Jeżeli zapomnimy o tym co było, to wszystko będzie mogło się powtórzyć- mówi Lea Gleitman, była więźniarka obozu.

Młodzi musieli mieć pracę. Jeżeli jej nie mieli - byli wysyłani do obozów przymusowej pracy. Lea Gleitman miała posadę, jednak w marcu 1943 roku Niemcy wydali rozkaz opuszczenia Sosnowca. Zostali przetransportowani do obozu w Strzegomiu. Rodzice kobiety wcześniej trafili do obozu w Auschwitz.

560 istnień

Według ustaleń Krzysztofa Kaszuba obóz w Strzegomiu liczył blisko 560 osób. Funkcjonował prawdopodobnie od 1941 do 1944 roku. Początkowo był obozem pracy, który później został przekształcony w obóz koncentracyjny. W miejscu dzisiejszych pól stało kilka baraków. W każdym z nich mieszkało 90 osób. Były to głównie dziewczynki od 14 do 16 lat. Dziś o istnieniu tego miejsca świadczą jedynie fragmenty fundamentów.

Warunki w obozie nie były tak fatalne jak w Auschwitz czy Gross-Rosen. Więźniarki pracowały jednak w bardzo trudnych warunkach w przetwórni lnu. Zdarzały się wypadki w czasie pracy. Dziewczynki były także bite przez esesmanki.

Obóz nie został wyzwolony. Więźniarki zostały pewnego dnia poinformowane, że opuszczą to miejsce. W grudniu 1944 roku rozpoczął się dwutygodniowy marszu śmierci do innego obozu. Ze Strzegomia wyszło blisko 600 dziewczynek. Do obozu Bergen-Belsen dochodzi tylko 300.

Do Bergen-Belsen trafiliśmy w styczniu 1945 roku. Tam nie były potrzebne komory gazowe, ani żadne krematorium. Tam było po prostu śmietnisko dla ludzi. Panowały straszne warunki. Wszędzie tyfus. Pytasz o jedzenie? Dostawaliśmy kawałek chleba rano, który trzeba było podzielić na dwie części - na rano i na wieczór. Jakiś czarny płyn, który nazywano kawą. Nie każdy mógł podzielić chleb na dwie części głód był taki wielki - mówi Lea Gleitman. Obóz w Niemczech, do którego ostatecznie trafiła 94 latka został wyzwolony w kwietniu 1945 roku przez Brytyjczyków.

Wyjaśnianie tragicznej historii niemieckiego obozu Graben koło Strzegomia wciąż trwa.

(nm)