Sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa w postaci katastrofy w ruchu lądowym i doprowadzenie do wypadku drogowego z udziałem samochodu, w którym zginął kierowca. Taki zarzut usłyszał 60-letni dróżnik, który pełnił służbę, gdy na strzeżonym pojeździe kolejowym w Piotrkowie Trybunalskim w Łódzkiem auto wjechało pod pociąg - dowiedziała się dziennikarka RMF FM, Agnieszka Wyderka.

Sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa w postaci katastrofy w ruchu lądowym i doprowadzenie do wypadku drogowego z udziałem samochodu, w którym zginął kierowca. Taki zarzut usłyszał 60-letni dróżnik, który pełnił służbę, gdy na strzeżonym pojeździe kolejowym w Piotrkowie Trybunalskim w Łódzkiem auto wjechało pod pociąg - dowiedziała się dziennikarka RMF FM, Agnieszka Wyderka.
Wypadek na przejeździe /Grzegorz Michałowski /PAP

Tragedia na torach rozegrała się we wtorek rano na strzeżonym przejeździe kolejowym. W zmiażdżonym przez pociąg aucie zginął na miejscu 35-letni kierowca.

Dróżnik nie opuścił szlabanów na przejeździe, chociaż miał telefoniczną informację od dyżurnego stacji PKP w Piotrkowie Trybunalskim, że został odprawiony kursujący codziennie i zgodnie z harmonogramem pociąg relacji Łódź Kaliska-Kraków Główny. Tym samym dróżnik stworzył zagrożenie dla życia i zdrowia uczestników ruchu.

Pociąg wjechał na przejazd z prędkością 120 km/h, więc kierowca samochodu nie miał szans na przeżycie. Prokuratorzy nie zdradzają, dlaczego dróżnik nie opuścił szlabanów; mężczyzna nie przyznał się do zarzutu.

Dziś piotrkowski sąd ma zdecydować, czy 60-latek trafi do aresztu na 3 miesiące.

(abs)