Rybacy z Półwyspu Helskiego zauważyli dziś rano ciało mężczyzny, dryfujące niecały kilometr od brzegu. Wydobycie zwłok trwało prawie 4 godziny.

Wydobycie zwłok trwało tak długo, ponieważ był kłopot z ustaleniem, kto ma się tym zająć. Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa odmówiła. Jak usłyszał reporter RMF FM Kuba Kaługa, to nie była akcja ratunkowa, a SAR nie ma sprzętu do transportowania zwłok.

Straż i policja tłumaczyły z kolei, że nie ma sprzętu do działania na morzu.

Ostatecznie ciało łodzią wiosłową odholowali do brzegu WOPR-owcy.

Służby nieoficjalnie przyznają, że potrzebna jest zmiana w prawie - tak by doprecyzować, kto w takiej sytuacji miałby obowiązek reagować. Potwierdza to dyrektor Urzędu Morskiego w Gdyni Andrzej Królikowski. Jak mówi, konieczne jest utworzenie instytucji Karawanu Morskiego - z obsadą medyczną na pokładzie, która potwierdzałby zgon i mogła zadbać o godne sposób transportu zwłok.

Sprawę badają teraz policja i prokurator. Policja wstępnie ustaliła, że to mieszkaniec Poznania, który zaginął na Półwyspie Helskim 10 lipca. Wskazują na to m.in. elementy jego ubioru. Ciało jest jednak w tak złym stanie, że nie nadaje się do okazania i będą konieczne badania genetyczne.

(j.)