30 maja obchodzimy Dzień Rodzicielstwa Zastępczego. Dzięki rodzinom zastępczym dzieci pozbawione opieki rodziców biologicznych mogą dorastać w warunkach jak najbardziej zbliżonych do rodzinnych. Temat jest tym bardziej ważny, że w kraju ciągle brakuje takich rodzin.

"Niewiele robimy, żeby tych osób było więcej"

Najwięcej rodzin zastępczych funkcjonujących Polsce to rodziny spokrewnione z dzieckiem. W praktyce najczęściej są to dziadkowie albo rodzeństwo dziecka, w dalszej kolejności to dalsza rodzina - tłumaczy Joanna Luberadzka-Gruca, ekspertka Koalicji na Rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej. Natomiast takich osób, które nie mają żadnych relacji pokrewieństwa z dzieckiem od wielu lat mamy w Polsce za mało i tak naprawdę niewiele robimy, żeby tych osób było więcej - dodaje.

Zdaniem ekspertki przede wszystkim brakuje zachęty do przyjmowania dziecka. Wiadomo, że nie każdy może sobie pozwolić na przyjęcie dziecka z niepełnosprawnością albo licznego rodzeństwa. Z pewnością jest jednak sporo rodzin gotowych na przyjęcie jednego dziecka.

Warunki oferowane rodzinom zawodowym są po prostu słabe - mówi Luberadzka-Gruca. W niewielkim stopniu wspieramy rodziny zastępcze, chociaż bardzo ich potrzebujemy. Również dlatego, że liczba dzieci w Polsce spada. Tym bardziej każde dziecko powinno czuć, że jest cenne i wyjątkowe - podkreśla.

Do właściwego rozwoju dziecko potrzebuje rodziny. W instytucji nie osiągnie pełni swojego rozwoju, bo najbardziej będzie w niej brakować relacji z drugim człowiekiem. Takiej relacji, jaka możliwa jest tylko w rodzinie.

Niezależnie od tego, jak byśmy zmieniali instytucje, jak byśmy zmniejszali liczbę dzieci pod opieką, jak piękne byłyby pokoje i jak oddani wychowawcy - wymienia Joanna Luberadzka-Gruca. Dzieci uczą się przez modelowanie, przez obserwowanie rodziców. Jak rozwiązują konflikty, jak robią razem zakupy, ja się cieszą z życia... To wszystko są takie rzeczy, które są dziecku niezbędne do założenia własnej rodziny - dodaje.

"Zazwyczaj jest to interwencja, natychmiastowe umieszczenie dziecka"

Dom na wsi, a w nim jedenaścioro dzieci - tak wygląda rodzina Katarzyny Klimiuk-Bibik. Pani Kasia jest rodziną zastępczą dla dzieci w wieku od 5 do 18 lat. Od kilkunastu lat pod jej dach trafiają dzieci, którym dzieje się krzywda w domach biologicznych rodziców.

Zazwyczaj wygląda to tak, że dzwoni telefon, zazwyczaj jest kurator, ewentualnie jakiś urzędnik z PCPR-u i pada pytanie, czy przyjmiemy konkretne dziecko - wyjaśnia pani Kasia. Zazwyczaj jest to interwencja, czyli natychmiastowe umieszczenie dziecka w trybie zabezpieczenia, bo po prostu może dojść, dochodzi do zagrożenia życia bądź zdrowia. Nie ma zbyt dużo czasu na podjęcie decyzji, bo jeśli nie znajdzie się rodzina, dziecko musi trafić do placówki - dodaje.

Zanim kolejne dziecko ze swoją trudną, a częściej bardzo trudną historią, trafi do rodziny zastępczej, już wszyscy w domu na nie czekają. Dzieci rysują laurki i dmuchają balony, a później witają nowego członka rodziny. Wygląda to tak, że już dorosłe dzieci wychowane przez panią Kasię doskonale pamiętają ten moment.

Moja dorosła córka, która niedawno była w domu na Dzień Mamy, opowiadała, że to był dla niej najpiękniejszy dzień - opowiada dalej wzruszona. Kiedy weszła, a w przedpokoju stało jej rodzeństwo i jej rodzice. Ona właśnie tak to pamięta, chociaż wtedy to były obce dzieci i obca pani...

"Do każdego dziecka dociera się w inny sposób"

To ta jaśniejsza strona każdej historii. Jest i ta bardzo trudna, tym bardziej, że wszystkie dzieci w domu Katarzyny Klimiuk-Bibik są po bardzo poważnych przejściach.

Żadne z nich nie trafiło do mnie po jakimś jednorazowym epizodzie - wyjaśnia. Są to dzieci, które miesiącami, a niektóre latami przeżywały wręcz horror swojej biologicznej rodzinie. Więc to na pewno nie jest takie proste, jak się każdemu z boku może wydawać, kiedy widzą naszą uśmiechniętą rodzinę. Natomiast prawda jest taka, że każde dziecko jest indywidualne, każde dziecko jest inne i do każdego dziecka dociera się w inny sposób, w innym czasie - dodaje.

Zadaniem rodziny zastępczej jest pomoc w utrzymywaniu jak najlepszych kontaktów z rodziną biologiczną. To nie zawsze jest łatwe.

Oczywiście współpracuję na korzyść rodzica biologicznego, współpracuję z urzędami, staramy się zapewnić jak najczęstszy kontakt, ale zazwyczaj, a właściwie zawsze jest tak, bo na piętnaścioro dzieci nigdy nie było inaczej, że to ja muszę prosić rodzica biologicznego spotkanie - mówi pani Kasia.  I przez lata już wiem, że tak naprawdę w centrum tego systemu jest biologiczny rodzic, nigdy nie dziecko. A to powinno działać na korzyść dziecka i współpracować ze specjalistami w zupełnie innym kierunku. Nie w kierunku powrotu dziecka do rodziny biologicznej, tylko w kierunku zapewnienia dziecku poczucia bezpieczeństwa.

"Żadne szkolenia i żadne książki nie mówią takich rzeczy, z którymi później trzeba się stykać"

Mama zastępcza, kiedy dzieci zaufają i się otworzą, słucha ich historii. Z niektórymi trudno sobie poradzić.

Muszę udzielić wsparcia, nie mogę się rozpaść emocjonalnie, nie mogę się rozkleić i pokazać dziecku, że to, co mówi sprawia, że jestem w rozsypce - wyjaśnia. Powiem szczerze, że żadne szkolenia i żadne książki nie mówią takich rzeczy, z którymi później trzeba się stykać - podkreśla.

 Co pani Kasia powiedziałaby tym, którzy rozważają przyjęcie pod swój dach potrzebującego pomocy dziecka?

Powiedziałabym, żeby przyjechały do mnie. To ja im wytłumaczę, dlaczego warto zostać rodzicem zastępczym.  Rzeczywistość pokazuje, że to są po prostu uratowane dzieci. Dzieci, które dostały szansę żyć inaczej. I nie ma niczego, nie ma po prostu niczego na świecie, co byłoby dla mnie ważniejsze od tego, że jestem mamą zastępczą tych dzieci. To jest dla mnie najważniejsze - zapewnia.


Opracowanie: