Średnio około 400 złotych miesięcznie musi wydać student na wyżywienie, jeśli korzysta z uniwersyteckiej stołówki czy tanich barów funkcjonujących na uczelniach. Jeżeli postawi na samodzielne przygotowywanie obiadów - musi się liczyć z większymi wydatkami. Chyba, że znajdzie w kuchni wspólników.

Studenci mają swoje sposoby, by obniżyć koszty wyżywienia. Najłatwiej mają mieszkańcy dużych mieszkań studenckich i akademików. Życie w co najmniej kilkuosobowej grupie pozwala już na wyraźne oszczędności. Wystarczy zrobić zrzutkę "po dwie cebule" - żartuje Asia, studentka III roku stosunków międzynarodowych. Każdy przynosi jeden składnik i razem można coś z tego ugotować. Czasem coś na kształt gulaszu, czasem jakieś kluski, czasem zupę ze wszystkiego, co jest pod ręką, tzw. śmieciówkę. Jak przekonuje, organizując się w ten sposób studenci mogą zjeść pożywny obiad za mniej niż dwa złote od osoby. Warunkiem jest jednak odpowiednia "masa krytyczna" chętnych: optymalnie, gdy jest to 6-7 osób.

Tanio jest dobrze, bo... jest dobrze i tanio

Napełnienie żołądka za kilka złotych dziennie to zadanie niełatwe, z pomocą przychodzi jednak iście studencka pomysłowość. Kiedy miałam ochotę na kotlety mielone, a nie było mnie stać, kupowałam trochę mięsa i mieszałam je z ryżem. Formowałam z tego kotleciki, które były i smaczne, i pożywne - mówi Patrycja, która wynajmuje mieszkanie na osiedlu Mokre w Toruniu. Paweł, weteran taniego gotowania, zapewnia, że niemal nieograniczone możliwości dają studentowi... ziemniaki. Na pierwszym roku każdy zaczyna od jedzenia chleba z pasztetem na śniadanie, obiad i kolację - śmieje się, wspominając początek studiów. Ale potem człowiek odkrywa ziemniaki. Z cebulą smażoną lub gotowaną. Gniecione z marchwią lub pietruszką. Z kawałkiem kiełbasy albo czosnkiem. To za każdym razem inaczej smakuje! - zachwala pół żartem, pół serio.

Ryż, przyprawy i... znowu ryż

Trudno zresztą oprzeć się wrażeniu, że w ekonomicznym podejściu do kuchni królują panowie. Dziewczyny próbują zawsze zrobić "coś lepszego", chłopaki w kuchni nie wydziwiają: jedzenie ma być zapychające i już - z rozbrajającą szczerością oznajmia student II roku ochrony środowiska, Marcin. Wtóruje mu historyk, Marek, który wśród znajomych słynie z banalnie prostej potrawy o wiele mówiącej nazwie: ryżol. Bierzesz ryż, dajesz dużo chilli, curry czy co tam masz. Przyda się jakaś kukurydza albo groszek. I chilli. I ryż. Wspominałem już o ryżu? - Marek mruga porozumiewawczo. Koszt? Dla kilku chętnych rzadko większy niż 2-3 złote od osoby. Tymczasem każdy, kto spróbował kuchni Marka, jest zaskoczony efektem. Tam nic nie ma przecież, trzy-cztery składniki na krzyż. A nikt nie potrafi odtworzyć tego smaku - zapewnia Maciek, jego były współlokator.

Praktyka czyni mistrza

Sprawne, tanie gotowanie to jednak domena starszych studentów. Młodziaki z reguły jeszcze nie wiedzą, gdzie, co i za ile można kupić i jak zrobić coś z niczego - mówi Maciek. Uważne śledzenie promocji i częste wizyty na miejskich targowiskach to podstawa sukcesu. Ludzie myślą, że w supermarketach jest tanio. A warzywa i owoce najtańsze są na targu, do tego świeże. Przetestowałem to już w Toruniu i w Warszawie - przekonuje.

Gotowanie "po studencku" to również pożyteczna lekcja. Chodząc na stołówkę czy jadając domowe obiady, młody człowiek nie uczy się bowiem ani ile kosztuje żywność, ani jak ją zdobywać oszczędnie. Biorąc pod uwagę sytuację na rynku pracy i obecne koszty życia jest to wiedza, która przydaje się też po zakończeniu studiów - kwituje Asia.