Na środę Polski Związek Zawodowy Rolników zaplanował ogólnopolski protest, aby zwrócić uwagę m.in. na dyskryminację polskich producentów żywności. Wśród postulatów rolników są: zmniejszenie importu produktów spożywczych oraz wypłaty odszkodowań za straty spowodowane przez dzikie zwierzęta.

Protesty rolników miały różne formy. W województwie łódzkim blokowane były drogi, w Białymstoku rolnicy mieli ustawić się przed Urzędem Wojewódzkim przy ulicy Mickiewicza. 

Jedziemy przed urząd, bo czujemy się oszukani. Minister Jurgiel obiecał w listopadzie, że będą odszkodowania za zalania. Przekazano to wojewodzie i ministrowi Romanowskiemu, ale tylko wszyscy odbijają piłeczkę i nas oszukują, jak oszukują od 2015 roku - powiedział naszemu reporterowi Paweł Rogucki, rolnik ze wsi Rostołty w gminie Juchnowiec Kościelny przed protestem.

Plany rolników pokrzyżowano przez tajemnicze znaki, które pojawiły się przed urzędem. Według protestujących - takie oznakowanie pojawiło się w nocy, po to, żeby protest był łagodniejszy. To są niezgodnie z przepisami ustawione znaki. Kiedy zadzwoniłem do Zarządu Dróg w Białymstoku, to urzędnicy powiedzieli "my tych znaków nie postawiliśmy". Wobec tego uznałem, że policja je stawiała. Funkcjonariusze się wypierają. Ale jakaś niewidzialna ręka te znaki postawiła  - mówi przewodniczący protestu Stanisław Ojdana i dodaje: My nie chcemy tutaj utrudniać życia mieszkańców, ale chcemy w sposób doniosły protestować.

Rolnicy mieli ze sobą syreny oraz armatki hukowe, które służą do odstraszania dzików. My ten huk słyszymy 24 godziny na dobę, niech też urzędnicy posłuchają - mówi jeden z rolników. Osoby, których plony zostały zniszczone przez dziki podkreślają, że armatki są skuteczne przez dzień, dwa. Potem zwierzęta się do nich przyzwyczajają, a armatki są nawet przewracane.

Związek Zawodowy Rolników podkreśla, że protest ma też na celu wywalczenie zmniejszenia importu produktów spożywczych z zagranicy. Chodzi głównie o warzywa i owoce. Rolnicy wskazują, że zagraniczni producenci nie są dobrze kontrolowani, ponad to w wielu regionach Polski uprawy nie są opłacalne.

To na razie strajk ostrzegawczy. W Białymstoku będzie około 20 ciągników. Niech minister zobaczy, że jak grzecznie jeździliśmy samochodami, to nic nie ustalono. Teraz jedziemy ciągnikami. Jak nie pomoże, będziemy blokowali drogi. Kilka lat temu, kiedy protestowaliśmy, minister Jurgiel przychodził do nas i pisał nam postulaty. Jak wypłacać odszkodowania, wybijać dziki. Niech teraz pokaże jak to robić, ma szansę. Przypominam, że ówczesny minister Sawicki dał nam na przedłużenie życia - mówi Rogucki. Protest w Białymstoku potrwa do godziny 16:00.

Niech premier albo minister rolnictwa przyjadą do nas, to pokażemy im tony warzyw, które musieliśmy wyrzucić na pole, bo nie mamy gdzie sprzedać - oświadczyli w środę protestujący rolnicy z terenu Wielkopolski Południowej.

Protestujemy dlatego, że wcześniejsze strajki w marcu nie dały żadnego rezultatu. Kilka razy byliśmy w Warszawie na zaproszenie ministra Krzysztofa Jurgiela, który po kilku minutach rozmów opuszczał salę. Stwierdziliśmy, że więcej do Warszawy jeździć nie będziemy, bo to nie ma sensu. Teraz czekamy na pana premiera lub ministra. Niech przyjadą do nas, to wytłumaczymy im, że w rolnictwie nie jest tak dobrze, jak zapewniają, a nasz polski towar nie jest kupowany, bo nie ma go w marketach w sprzedaży - powiedziała  w imieniu rolników sołtys wsi Trkusów Ewa Woźnicka, organizatorka protestu.

Sołtys wyjaśniła, że w rolnictwie pracuje od 22 lat i zajmuje się produkcją wielu odmian warzyw. Gdyby nie hodowla byków opasowych, prowadzona przez męża, to nie utrzymalibyśmy się ze sprzedaży warzyw - poinformowała.

Twierdzi też, że zapłata, którą otrzymuje polski rolnik za towar, jest nawet 10-krotnie niższa od stawek wypłacanych zagranicznym dostawcom.

Nasz rynek zalewany jest warzywami z zagranicy, a my nie możemy zbyć naszego towaru. Teraz po zimie wyrzuciliśmy na pole tony ziemniaków i kapusty. Jeżeli nawet uda się sprzedać towar, to za kilogram ziemniaka dostajemy 20 gr, a w supermarketach ludzie płacą ponad 2 zł - wskazała.

Zwróciła też uwagę, że - według niej - występuje zjawisko przepakowywania zagranicznych warzyw w polskie opakowania i sprzedawania ich jako wyprodukowanych w kraju.

Przecież naszego polskiego prawdziwego młodego ziemniaka będziemy mieć w sprzedaży dopiero w czerwcu, a w marketach już można taki towar kupić - zaznaczyła Ewa Woźnicka.

W poniedziałek minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel na konferencji prasowej zapowiedział, że ministerstwo, w odpowiedzi na postulaty producentów ziemniaków i innych warzyw, podjęło prace legislacyjne nad zmianą przepisów. Zmiany będą dotyczyły oznaczenia kraju pochodzenia ziemniaków na wszystkich etapach handlu oraz podwyższenia i ujednolicenia kar za nieprzestrzeganie wymagań jakości handlowej owoców i warzyw.

Resort rolnictwa zamierza ponadto wprowadzić do przepisów definicję "młody ziemniak", ponieważ obecnie przywożone z zagranicy ziemniaki dojrzałe są opisane w punktach sprzedaży, jako ziemniaki młode. Używanie takiej nazwy wprowadza w błąd konsumenta, gdyż kupując je, uznaje te ziemniaki za produkt o wyjątkowych walorach smakowych. Powoduje to zmniejszenie zapotrzebowania na młode ziemniaki, a tym samym na pogorszenie warunków gospodarowania polskich producentów.

Z danych Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej wynika, że w tym roku ceny płacone producentom ziemniaków są niższe niż w ubiegłym. W końcu kwietnia w spółdzielniach ogrodniczych kilogram ziemniaków kosztował przeciętnie 0,41 zł (w 2017 - 0,60 zł).


(nm)