Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Pucku dostało sygnał od szkolnego pedagoga o niepokojącym hałasie w domu małżeństwa C. - twierdzi dyrektor puckiej podstawówki. Centrum opiekowało się rodziną zastępczą, w której umieszczono piątkę dzieci. Dwoje z nich, jak ustaliła prokuratura, zmarło na skutek przemocy opiekunów.

Sygnał do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie miał być dołączony do opinii dotyczącej jednego z dzieci, o którą Centrum poprosiło szkołę. Jej dyrektor twierdzi w rozmowie z reporterem RMF FM Kubą Kaługą, że placówka nigdy nie dostała od PCPR informacji zwrotnej w tej sprawie.

Sygnał miał być wysłany przed końcem maja, czyli jeszcze zanim w domu małżeństwa C. doszło do śmiertelnego pobicia 3-letniego chłopca. Dyrektor poinformował o tym jednak dopiero po ujawnieniu faktu, że szkolny pedagog, który sporządzał opinię dotyczącą dziecka, stwierdził w niej, iż nie zauważył niczego niepokojącego. Tymczasem nad dzieckiem już wtedy znęcali się psychicznie i fizycznie zastępczy rodzice.

Nie wiadomo, czy sygnał od szkolnego pedagoga był kiedykolwiek weryfikowany, bo dyrektor Centrum Pomocy Rodzinie nie chce już odpowiadać na pytania dziennikarzy.

Działania PCPR sprawdzi prokuratura

Rzetelność i staranność pracy Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Pucku zbada prokuratura w Gdyni. Jak tłumaczyła rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gdańsku Grażyna Wawryniuk, w trakcie badania akt prowadzonego przez jednostkę w Pucku śledztwa ws. śmierci dzieci powstały wątpliwości co do rzetelności i staranności przy doborze przez Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Pucku rodzin, mogących stanowić rodziny zastępcze, jak i sposobu sprawowania przez Centrum kontroli nad wykonywaniem przez rodziny zastępcze opieki nad dziećmi.

Nie żyje dwójka dzieci

3 lipca w mieszkającej w Pucku w rodzinie zastępczej, która opiekowała się piątką powierzonych i dwójką własnych dzieci, doszło do śmierci 3-letniego chłopca. 12 września w tej samej rodzinie zmarła jego 5-letnia siostra. Rodzice zastępczy: 32-letnia Anna C. i 39-letni Wiesław C. utrzymywali, że były to wypadki. Prokuratura ustaliła jednak, że dzieci zmarły wskutek przemocy. Opiekunowie usłyszeli zarzuty, przyznali się do winy i zostali aresztowani.

Rodzina znajdowała się pod opieką Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Pucku.

Rozmowa reportera RMF FM z dyrektorem podstawówki w Pucku:

Kuba Kaługa: Czy to prawda, że informowaliście także Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie o hałasach, niepokojących odgłosach dochodzących z domu państwa C.?

Zdzisław Pruchniewski, dyrektor Szkoły Podstawowej im. Mariusza Zaruskiego w Pucku: Wysłaliśmy do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie opinię na temat funkcjonowania tej starszej dziewczynki, to miało miejsce w maju tego roku.

W tej opinii nie było mowy o żadnych niepokojących sygnałach.

Nie było mowy, bo ona dotyczyła tej dziewczynki. Chodziło tam o to, jak funkcjonowała ta dziewczynka. Pani pedagog zapisała na koniec tej opinii, że chodzą pogłoski (od kogoś to usłyszała), że w tym domu jest głośno i zgłasza tę informację do sprawdzenia przez PCPR.

Nie wie pan, co stało się z tą informacją?

Szczerze mówiąc, nie wiem. Żadnej informacji zwrotnej od PCPR nie otrzymaliśmy.

A to była informacja, że jest głośno, bo gra głośno muzyka, telewizor jest głośniej?

Nie, nie. To była informacja, że słychać jakieś krzyki, ale wie pan - siódemka dzieci była tam w domu w tamtym momencie. Nie wiem, co PCPR zrobiło z tą informacją, trudno mi powiedzieć.

To miało miejsce w maju tego roku?

Pod koniec maja. Nie pamiętam dokładnie daty - albo 24, albo... coś po 20 maja. Po 20 maja ta informacja od nas z dopiskiem, że - jak ujęła to pani pedagog - są pogłoski, że jest tam głośno, trafiła do PCPR.

Wspomniał pan też o sytuacji, kiedy jedno z biologicznych dzieci przyszło pobite, posiniaczone do szkoły.

Pobite to za duże słowo, ale rzeczywiście miało ślad na twarzy, co zaniepokoiło wychowawcę. Z tym, że to miało miejsce dwa lata temu. Nie teraz, kiedy byli rodziną zastępczą. Ten ślad na twarzy zaniepokoił wychowawcę, wezwał do szkoły rodziców i razem z psychologiem rozmawiali. Matka przyznała się, że uderzyła swoje dziecko. To był taki moment, że matka była w wysokiej ciąży, kończyli budowę domu. Twierdziła, że dziecko coś tam chciało, nie słuchało jej i on była na tyle zdenerwowana, że je uderzyła. Do tego się przyznała. Psycholog poinformował wtedy matkę, rodziców, jakie są konsekwencje prawne tego typu czynów. Matka bardzo prosiła, mówiła, że to był jeden, jedyny raz, że to się nie powtórzy. Wychowawca następnego dnia był w domu u tych państwa. Rozmawiał z tą dziewczynką. Ona potwierdziła, że to miało miejsce jedyny raz. Potem była ta sytuacja monitorowana i nie działo się nic takiego, co by nie wskazywało, że mógł być to jednorazowy incydent.

Zgodnie z prośbą matki postanowiliście nie informować nikogo o tym?

Stwierdziliśmy, że będziemy obserwować, jak to będzie dalej funkcjonowało. Wiadomo, że gdyby cokolwiek zaczęło się pojawiać, zgłaszalibyśmy to na policję.