Czy szkolenie, w latach 70. i 80. obywateli państw arabskich, w polskim wojsku i na wojskowych uczelniach, miało związek z działalnością terrorystyczną? Czy ci, którzy uczyli się latać w Dęblinie zasilali później szeregi morderców z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej? Trudno dziś dać jednoznaczną odpowiedź na tak postawione pytanie.

Jedno jest pewne - komuniści chętnie udzielali schronienia i wszelkiej pomocy Carlosowi, Abu Nidalowi i wielu innym bandytom. W latach 70. w Dęblinie wielu Libijczyków wyszkolono na bardzo dobrych pilotów. Nie mieliśmy z nimi problemów - mówi pułkownik Janusz Ziółkowski, dziś dziekan Wydziału Lotnictwa dęblińskiej "Szkoły Orląt". Skąd się u nas wzięli? Był rozkaz z dowództwa i trzeba było wykonać - dodaje pułkownik Ziółkowski. W wojsku nie ma dyskusji: "Oni mieli tu swoich dowódców. Ich mentalność, ich sposób zachowania, stosunek dowódcy do nich, ich do dowódcy był zupełnie inny niż nasz - bardziej poddańczy. U nich to była bardzo ostra dyscyplina i byli karani za małe przewinienia. Kary były wprost nieproporcjonalne, nie mieszczące się w granicach przyzwoitości. Pod względem dyscypliny nie mieliśmy jednak z nimi żadnych kłopotów, a jeżeli chodzi o samo szkolenie - to podkreślam to jeszcze raz - byli dobrymi uczniami. Oni nas dokładnie naśladowali we wszystkim" - twierdzi Ziółkowski. Oprócz Libijczyków przez Dęblin przewinęli się Irakijczycy, Irańczycy, Egipcjanie i Algierczycy. Uczyli się latać na wszystkim na czym można było. Poza tym nasi instruktorzy szkolili Arabów także na zagranicznych kontraktach.

foto Archiwum RMF

11:20