W ogniu krytyki, również ze strony własnej partii - Likud, premier Izraela Ariel Szaron stara się wyjaśnić, co tak naprawdę miał na myśli, mówiąc o izraelskiej okupacji palestyńskich terenów Zachodniego Brzegu Jordanu i Strefy Gazy.

Słowa Szarona, a także zatwierdzenie przez rząd „Mapy drogowej” - planu pokojowego dla Bliskiego Wschodu - wywołały prawdziwą burzę. Dziś izraelski premier wił się jak piskorz, starając się wytłumaczyć ze swych słów.

Nie chcemy mieć władzy nad 3,5 mln Palestyńczyków. To niedobre zarówno dla nas, jak i dla Palestyńczyków. To właśnie miałem na myśli, używając słowa okupacja. Tak naprawdę to przecież nie jest żadna okupacja, to ziemie żydowskie. Jednak takiego słowa często używa się w języku dyplomacji w odniesieniu do spornych terytoriów - niezbyt przekonująco tłumaczył Szaron.

75-letni premier Izraela, były generał, w przeszłości używał już wielu określeń, mówiąc o Zachodnim Brzegu Jordanu. Nazywał go biblijną ziemią Izraela, ziemią żydowskich praojców, jednak nigdy dotychczas nie mówił o nim jako o "terytorium okupowanym". To określenie znajdowało się wyłącznie w słowniku Palestyńczyków.

Foto: Archiwum RMF

17:00