Sześciu członków indyjskich sił bezpieczeństwa oraz sześciu terrorystów zginęło wczoraj w strzelaninie, która wybuchła przed gmachem parlamentu indyjskiego w Delhi. Rannych zostało ponad 20 policjantów. Saperzy zdetonowali na miejscu podrzuconą wcześniej bombę. Rząd Indii, a także cała administracja zostały postawione w stan najwyższej gotowości.

W kilka godzin po wczorajszym zamachu premier Atal Behari Vajpayee zapowiedział zdecydowaną rozprawę z terroryzmem. „To nie był tylko atak na parlament, to było ostrzeżenie dla całego narodu - podejmujemy wyzwanie” - oświadczył Vajpayee w przemówieniu do narodu. Rano grupa uzbrojonych zamachowców ciężarówką staranowała bramę wjazdową, potem jeden z napastników wysadził się w powietrze a inni zaczęli strzelać do strażników i policjantów. Wymiana ognia trwała ponad godzinę. Do akcji włączyły się oddziały antyterrorystyczne. "Są informacje, że zamachowcy próbowali sforsować bramę parlamentu samochodem wypełnionym materiałami wybuchowymi, posiadając autentyczną przepustkę parlamentarną. Terroryści ubrani byli w militarne uniformy i posiadali fałszywe karty identyfikacyjne" – powiedział RMF polski ambasador w Indiach, Krzysztof Majka. Zamachowcom nie udało się zabić żadnego z deputowanych. Nieznane są przyczyny ataku, nie wiadomo też kim byli napastnicy.

Paradoksalnie, krwawe zajścia przed parlamentem prawdopodobnie ułatwią uchwalenie ustawy, zwalczającej terroryzm. Wcześniej sprzeciwiali się temu deputowani, twierdząc że ograniczy ona prawa obywatelskie.

Wczorajszy atak terrorystyczny potępiła Wielka Brytania. Nie ma usprawiedliwienia dla tego typu czynów - powiedział szef brytyjskiej dyplomacji, Jack Straw. Indie to była brytyjska kolonia.

foto RMF

06:15