Cztery osoby, które w niedzielę z powodu pożaru składowiska śmieci koło Białegostoku musiały opuścić swój dom, wróciły już do siebie. Nad opuszczeniem mieszkań zastanawia się jednak coraz więcej ich sąsiadów. Strażacy wciąż nie wiedzą bowiem, kiedy uda się ugasić ogień.

Pani Stanisława mieszka na obrzeżach wsi Horodnianka, około 3 km od składowiska odpadów. W jej gospodarstwie gryzący dym pojawił się w niedzielę. Z tego powodu kobieta wraz z mężem oraz dwoje wnucząt mieszkających po sąsiedzku musieli opuścić swoje domy. Jeszcze wczoraj byliśmy w szpitalu, pod kroplówkami, z powodu tego dymu czułam się bardzo źle - opowiada pani Stanisława w rozmowie z reporterem RMF FM Andrzejem Piedziewiczem.

Dym, który wydobywa się z płonącego od blisko tygodnia składowiska śmieci, w zależności od kierunku wiatru obejmuje kolejne domy. U mnie czarny, gęsty dym był na podwórku dziś rano - opowiada kobieta mieszkająca kilometr dalej niż pani Stanisława. Po południu już go nie było, ale rano naprawdę strach było wyjść. Zastanawiam się, czy na kilka dni nie przenieść się do znajomych w innej miejscowości - dodaje.

Strażacy nie wiedzą na razie, jak długo potrwa jeszcze walka z pożarem. Nie jesteśmy w stanie określić, ile potrwa gaszenie - rozkłada ręce Paweł Ostrowski, rzecznik białostockich strażaków. Wciąż powierzchnia pożaru jest zbyt duża byśmy byli w stanie szybko ugasić ogień - tłumaczy. Dlatego strażacy i pracownicy składowiska cały czas wybierają i dogaszają odpadki z jego brzegów. To na razie jedyny sposób na opanowanie ognia.