Według sondażowych wyników referendum ws. przedterminowego odwołania prezydent Warszawy, Hanna Gronkiewicz-Waltz pozostanie na swoim stanowisku. Frekwencja wyniosła 26,8 proc., czyli poniżej wymaganego progu - informuje TNS Polska. Dane podano na podstawie 84 proc. przebadanych lokali wyborczych.

TUTAJ możecie przeczytać naszą relację "minuta po minucie".

Według uaktualnionych danych TNS Polska 5,3 proc. głosowało za pozostaniem Gronkiewicz-Waltz na stanowisku prezydent stolicy. Za jej odwołaniem było 94,7 proc. głosujących.

Aby referendum było ważne, swój głos musiało oddać co najmniej 389 tys. 430 warszawiaków, czyli ponad 29 proc. uprawnionych do głosowania.

TNS Polska podała wyniki sondażu frekwencji z sześciu wybranych dzielnic. Najwyższą odnotowano w Śródmieściu - 35,6 proc., wysoka była również na Bielanach - 28,9 proc. Na Pradze Południe udział w referendum wzięło 24,3 proc. uprawnionych, na Woli - 22,2 proc., na Mokotowie - 22,9 proc. Najmniej osób poszło głosować na Ursynowie 19,4 proc., gdzie burmistrzem jest inicjator referendum Piotr Guział.

Z sondażu wynika, że najliczniej udział w referendum wzięli wyborcy PiS. 56,3 proc. głosujących to osoby, które w wyborach w 2011 r. głosowały na PiS, zaś 14,4 proc. to wyborcy PO.

46,5 proc. uczestników referendum to osoby z wyższym wykształceniem, 39,8 proc. miało wykształcenie średnie, 10,3 proc. - zawodowe, zaś 3,4 proc. - podstawowe. Do urn poszło 29,2 proc. mężczyzn uprawnionych do głosowania i 25,6 proc. kobiet.

Prezydent nie głosowała

Sama prezydent Gronkiewicz-Waltz nie wzięła udziału w referendum i nie zamierza wypowiadać się publicznie w tej sprawie przed oficjalnym ogłoszeniem wyniku referendum przez PKW.

We wcześniejszym liście do warszawiaków prezydent apelowała, by jeśli w ich opinii w stolicy nie dzieje się nic nadzwyczajnego, nie brali udziału w tym głosowaniu. "Poczekajcie. Za rok są wybory" - napisała.

Inicjator referendum, burmistrz Ursynowa i lider Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej Piotr Guział głosował w Szkole Podstawowej nr 81 na Ursynowie. Po ogłoszeniu wyników sondażu Guział podkreślał, że udało się pokazać, że "działając razem można zmusić gnuśne władze do działania, można zmusić wszelkiej maści partyjnych polityków do zajęcia się problemami zwykłych ludzi".

Wyborcy dali PO żółtą kartkę

Guział uważa, że wyborcy dali rządzącej w stolicy Platformie żółtą kartkę, ale dali czerwoną kartkę partiom politycznym. Warszawa nie będzie miejscem bitwy między Platformą a PiS, bo PiS nie jest żadną alternatywą dla Warszawiaków. SLD też nie jest żadną alternatywą. Tym miastem da się rządzić bez partii, co pokazaliśmy w niektórych lokalnych samorządach. Pokazaliśmy, że z Warszawiakami trzeba się liczyć, bo władza nie jest dana raz na zawsze - mówił.

Prezes PiS Jarosław Kaczyński oddał swój głos w referendum przed południem na warszawskim Żoliborzu; nie rozmawiał z dziennikarzami. Zapowiadana na niedzielny wieczór konferencja prezesa PiS została po południu odwołana.

Wymieniany jako potencjalny kandydat PiS na prezydenta Warszawy Piotr Gliński oceniał przed zakończeniem referendum, że mobilizacja obywateli jest mniejsza niż w wyborach oraz, że "była bardzo silna propaganda, moim zdaniem na granicy prawa, zniechęcająca do udziału w referendum".

"Standardy białoruskie"

Mocniejszych słów użył z kolei szef mazowieckiego PiS Mariusz Kamiński.

W Warszawie doszło do sytuacji, że to referendum de facto stało się jawne. Stało się jawne z tego powodu, że sam akt udziału w tym referendum oznaczał, że osoba, która bierze udział w tym referendum jest przeciwko rządowi, przeciwko władzy - dodał Kamiński. Według niego "podeptano zasady konstytucyjne, standardy europejskie".

Jego zdaniem kampania nawołująca by nie brać udziału w referendum miała w Warszawie, która jest miastem w dużej mierze urzędniczym, szczególne znaczenie. Nie chodzi tylko o administrację samorządową, która tu jest tak rozbudowana przez panią Gronkiewicz-Waltz, ale również o administrację rządową, o spółki skarbu państwa, o spółki komunalne, chodzi o nauczycieli - mówił Kamiński.

Te osoby, w sposób skuteczny, de facto zostały pozbawione możliwości swobodnego wyrażenia opinii na temat władz Warszawy. Przez sam akt udziału w referendum określiłyby się jako przeciwnicy obecnego rządu. To jest sytuacja niedopuszczalna, to są standardy, które w Polsce nie mogą obowiązywać. To są standardy, mówiąc wprost białoruskie - stwierdził Kamiński.

Referendum bez zakłóceń

Warszawiacy głosowali w 863 obwodowych komisjach, w tym w kilkudziesięciu obwodach odrębnych - w szpitalach, zakładach pomocy społecznej, zakładach karnych i aresztach śledczych.

Pół godziny przed zakończeniem głosowania Komenda Stołeczna Policji oceniła, że referendum przebiegało bez zakłóceń. Ani w sobotę, ani w niedzielę stołeczna policja nie otrzymała żadnych informacji dotyczących jakichkolwiek incydentów, które mogłyby mieć związek z referendum odbywającym się w Warszawie - powiedział rzecznik KSP st. asp. Mariusz Mrozek. Według niego nie doszło też do żadnych przypadków zakłócenia ciszy referendalnej.

Zgodnie z prawem, każdy mieszkaniec uprawniony do wzięcia udziału w referendum może w ciągu 7 dni od publikacji wyników wnieść protest, jeżeli uzna, że dopuszczono się naruszenia przepisów, a naruszenie to mogło wywrzeć istotny wpływ na wynik. Sąd okręgowy rozpatruje protest w ciągu 14 dni od dnia jego zgłoszenia.

(abs)