Na Słowacji zamknięte zostały lokale wyborcze. Otwarte zostaną ponownie jutro o godz. 7. Wtedy Słowacy będą mieli jeszcze siedem godzin, by odpowiedzieć "tak" lub "nie" na referendalne pytanie o wejście ich kraju do Unii Europejskiej. Dziś w plebiscycie wzięło udział jedynie 25 proc. uprawnionych do głosowania.

Zdecydowana większość z nich to euroentuzjaści. Przedreferendalne sondaże mówiły o prawie 80-procentowym poparciu. Jednak aby plebiscyt był ważny, musi wziąć w nim udział ponad połowa uprawnionych do głosowania.

I to jest właśnie największym zmartwieniem słowackich polityków. Przywódcy właściwie wszystkich parlamentarnych ugrupowań, zarówno tych rządzących, jak i tych opozycyjnych, wezwali Słowaków do głosowania. Sami też dali dobry przykład – pojawili się przy wyborczych urnach w pierwszych godzinach po otwarciu lokali wyborczych.

Vladimir Mecziar, były prezydent i lider opozycyjnej partii HZDS, musiał nawet czekać 15 minut na oddanie głosu. Wprawiło go to w dobry humor i życzył sobie, by tak było we wszystkich okręgach. Premier Dziurinda rzucił znad urny wezwanie, mówiąc, że każdy odpowiedzialny obywatel, kochający swój kraj, który czuje się odpowiedzialny za rozwój Słowacji, powinien pójść głosować.

W pierwszych godzinach na to wezwanie odpowiedziało zaledwie od 20 do 15 proc. Słowaków. Ci, którzy głosowali, często traktowali to jako wybór polityczny.

Prezydent Słowacji wierzy w aż 60-procentową frekwencję, zapowiedział jednak, że jeżeli po pierwszym dniu głosowania będzie ona niepokojąco niska, politycy raz jeszcze zaapelują do Słowaków w mediach. Nie będą oczywiście mówić, czy głosować na tak, czy na nie, ale wezwą do wrzucenia swojego głosu do urny.

FOTO: Archiwum RMF

21:55