Wojskowa Prokuratura Garnizonowa w Bydgoszczy wszczęła śledztwo w sprawie piątkowej katastrofy śmigłowca Mi-24 na poligonie koło Torunia. Jak dowiedział się dziennikarz RMF FM, maszyna była uzbrojona w ostrą amunicję. W katastrofie zginął drugi pilot, ranni są dwaj pozostali członkowie załogi. Minister obrony narodowej zaprzeczył, jakoby śmigłowiec nagle runął na ziemię z wysokości dwustu metrów.

Wszystko wskazuje na to, że śmigłowiec w ostatniej fazie lotu leciał lotem koszącym, tuż nad wierzchołkami drzew, a nie, jak wcześniej podawano, 200 metrów nad ziemią - poinformował na specjalnej konferencji prasowej Bogdan Klich.

Doniesienia o tym, jakoby w pewnym momencie z wysokości 200 metrów śmigłowiec po prostu runął, nie znajdują potwierdzenia w materiale filmowym. Żołnierze nie pamiętają tego, co się wydarzyło - stwierdził minister:

Minister zapowiedział również, że upubliczni raport na temat przyczyn wypadku, gdy tylko pracę zakończy Komisja Badania Wypadków Lotniczych.

Wojskowy śmigłowiec Mi-24D z 49. Pułku Śmigłowców Bojowych z Pruszcza Gdańskiego uległ wypadkowi w piątek późnym wieczorem koło Inowrocławia. W katastrofie zginął drugi pilot helikoptera. Pozostali członkowie załogi - pierwszy pilot i technik pokładowy - zostali ranni.

Poszkodowanych żołnierzy przeniesiono ze Specjalistycznego Szpitala Miejskiego im. M. Kopernika w Toruniu do szpitala NATO w Bydgoszczy. Jak poinformował rzecznik Dowództwa Wojsk Lądowych ppłk Sławomir Lewandowski, przenosiny rannych członków załogi miały na celu dokonanie pełnej diagnostyki medycznej. Komendant kliniki w Bydgoszczy pułkownik Krzysztof Kasprzak zapewnił natomiast, że przenoszenie żołnierzy do szpitali wojskowych jest normalną praktyką. To wynika z pewnego sposobu postępowania w stosunku do żołnierzy, którzy ulegli zachorowaniu bądź wypadkowi - podkreślił:

Z rannymi żołnierzami spotkał się minister obrony narodowej. Są jeszcze w szoku pourazowym. Oni tak naprawdę wrócili z bardzo dalekiej podróży - powiedział Bogdan Klich:

Piloci przygotowując się do wykonywania zadań w Afganistanie mieli do zrealizowania lot w nocy. Byli na kursie bojowym - powiedział dziennikarce RMF FM ppłk Lewandowski. Jak zaznaczył, warunki pogodowe były normalne, jak na taki lot.

Od sobotniego poranka przy wraku pracuje Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Zdaniem pułkownika Ryszarda Michałowskiego, pilot, który znajdował się w kabinie w dolnej części helikoptera, nie miał szans na przeżycie. Pogięta kulka, właściwie to kadłub pozostał, bo wirnik nośny jest zniszczony, śmigiełko ogonowe zniszczone. Trudno się zorientować, gdzie są kabiny. (...) Jeszcze nie rozmawialiśmy z pilotem. Doszło do przymusowego lądowania - stwierdził. Posłuchaj:

Wojskowi chcą jak najszybciej wydobyć czarną skrzynkę z helikoptera. Sam wrak zostanie przewieziony w niedzielę na dalsze oględziny do Inowrocławia.

Dowódca Wojsk Lądowych nie zdecydował się na wstrzymanie lotów na Mi-24. Muszą być zdolne do wykonywania zadań w Afganistanie - wyjaśnił generał Waldemar Skrzypczak:

Wojskowy ma również nadzieję, że w ciągu trzech dni, jakie pozostały do przeprowadzenia zaplanowanych ćwiczeń z udziałem śmigłowców, Komisja Badania Wypadków Lotniczych ostatecznie orzeknie, czy maszyny mogą bezpiecznie latać.

Mi-24 jest śmigłowcem transportowo-bojowym przeznaczonym do wspierania wojsk lądowych m.in. przez niszczenie stanowisk ogniowych i czołgów, przeprowadzania desantów, ratowania i ewakuowania zagrożonych żołnierzy, transportowania rannych, a także przemieszczania ładunków wewnątrz maszyny lub podwieszanych na zewnątrz. Helikopter osiąga maksymalną prędkość 335 km/h, może latać na odległość 495 km, a ze zbiornikami dodatkowymi – 1000 km.