Udostępnione zostały tylko materiały istotne w śledztwie. Podsłuchiwaliśmy jedynie Wojciecha S. Dziennikarze nie byli naszym celem - przekonywali stołeczni śledczy. Chodzi o Bogdana Rymanowskiego, dziennikarza TVN, i Cezarego Gmyza, reportera śledczego "Rzeczpospolitej". Według gazety, ABW nagrywała ich rozmowy w związku ze śledztwem w sprawie domniemanego nielegalnego handlu aneksem do raportu z weryfikacji WSI.

Podsłuchów prywatnych rozmów nie zniszczono - choć powinno się tak stać, a co więcej, przekazano te materiały pełnomocnikowi wiceszefa ABW Jacka Mąki, który wszedł w prywatny spór sądowy z "Rzeczpospolitą".

Na konferencji prasowej zastępca prokuratora apelacyjnego w Warszawie Robert Majewski zapewniał, że wszystkie podjęte działania były zgodne z prawem - w tym także udostępnienie materiałów Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wniosek ten został dosyć szczegółowo umotywowany. I po rozpoznaniu tego wniosku, po zapoznaniu się z argumentacją uznaliśmy ten wniosek za zasadny - wyjaśniał Robert Majewski:

Zapewniał również, że podsłuchiwano tylko Wojciecha S. - podejrzewanego o to, że za pieniądze miał oferować pozytywną weryfikację żołnierzom WSI. Poza podejrzanym Wojciechem S. żaden dziennikarz nie był nigdy podsłuchiwany - podkreślał Majewski:

A dlaczego nie zniszczono stenogramów z prywatnych rozmów? Prokuratura twierdzi, że miały one ścisły związek z postępowaniem karnym. Przypuszczano, że Wojciech S. chciał utrudniać śledztwo.

Wątpliwości budzi jednak fakt udostępnienia materiałów ABW. Co prawda, prokuratura ma do tego pełne prawo, ale gdyby taką prośbę złożył szary Kowalski, a nie pełnomocnik wiceszefa Agencji, śledczy prawdopodobnie na przekazanie materiałów nigdy by się nie zgodzili.