Władze SLD grożą wszystkim potencjalnym chętnym do startu z list prezydenckich w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Jeśli któryś z członków Sojuszu zdecyduje się na taki krok, pożegna się z partią - takie ostrzeżenia pojawiły się w szeregach lewicy.

Powiedzieć, że SLD obawia się akcji prezydenta, to mało. Jednak mówić o przerażeniu, czy panice to zbyt dużo, głównie dlatego, że politycy Sojuszu po prostu nie wierzą, że taka konkurencyjna lista w ogóle powstanie.

Na wszelki jednak wypadek ostrzegają, że niedopuszczalne byłoby, gdyby działacze zajęli się promowaniem własnego komitetu wyborczego, a nie całej partii – tak przynajmniej głośno w sobotę mówił premier.

W niejawnych jednak wypowiedziach liderzy SLD grożą, że przejście do obozu rywali oznacza koniec marzeń o karierze w SLD.

Tak twarda postawa nie może dziwić, bo walka – tym bardziej walka bratobójcza – jest zajęciem krwawym, zwłaszcza, że w Sojuszu wybory europejskie traktowane są bardzo poważnie. Gdybyśmy ponieśli klęskę, miałoby to zapewne bardzo poważne reperkusje dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej wewnątrz - mówi Robert Smoleń, w SLD postrzegany jako człowiek prezydenta.

Czarny scenariusz w przypadku porażki z ludźmi prezydenta przewiduje też poseł Sojuszu Piotr Gadzinowski: Wtedy może dojść do ostrych rozrachunków i może nawet dojść do próby rozłamu w SLD.

Dla Leszka Millera czerwcowe wybory oznaczają więc polityczne „być albo nie być”. Klęska poniesiona w roku proprzedzającym - znacznie ważniejsze od europejskich – wybory parlamentarne i prezydenckie, byłaby dla jego partyjnych towarzyszy sygnałem, że czas na zmianę lidera.

17:20