To żołnierze ze stołecznego pułku ochrony nie upilnowali agregatu prądotwórczego na Kopcu Powstania Warszawskiego – dowiedział się reporter RMF FM. Urządzenie, które pozwalało oświetlać kotwicę, symbol Polski Walczącej, padło łupem złodziei.

Ognia na Kopcu Powstania Warszawskiego, by nie zgasł przez 63 dni, na zmianę pilnują policjanci, żołnierze i strażnicy miejscy. W nocy z soboty na niedzielę wartę od strażników przejęli żołnierze. Rano, gdy wartę obejmowali policjanci, okazało się, że agregatu nie ma.

Wina wojska jest ewidentna. Przełożeni wartowników nie kryją zażenowania całą sytuacją, ale mają również swoje wytłumaczenie. Bronią się, że wartę podczas kradzieży pełniło dwóch niedoświadczonych żołnierzy z zasadniczej służby wojskowej. Sami wartownicy również mają swoją linię obrony. Jeden z żołnierzy źle się poczuł i odszedł. Drugi po jakimś czasie poszedł go szukać. Przez chwilę miejsce zostało bez ochrony. Prawdopodobnie wtedy ktoś dokonał zaboru - powiedział reporterowi RMF FM major Roman Jurek z jednostki wojskowej nr 2414.

Inną wersję wydarzeń przedstawia policja i stołeczna straż miejska. Według tych służb żołnierze opuścili wartę, by pójść do sklepu. Jednak szczegóły zdarzenia wyjaśni policyjne śledztwo. Na razie nie ma mowy o karach dla żołnierzy. Dowództwo jednostki czeka na wyniki dochodzenia. Reporter RMF FM nie uzyskał odpowiedzi na pytanie, czy wojsko odkupi agregat.

Agregat Hondy o mocy 4 kilowatów i wartości około 5 tysięcy złotych należał do straży miejskiej. Strażnicy przyznają, że jego kradzież to prawdziwy skandal i pytają, czy wojsko tak samo pilnie strzeże polskich granic.