Pisząc list do któregokolwiek z warszawskich radnych trzeba liczyć się z tym, że przeczyta go urzędnik biura rady miasta. Ten bulwersujący proceder ujawnił nasz reporter Piotr Glinkowski. Opozycyjni radni nie mają wątpliwości: takie działanie to ograniczanie swobód obywatelskich. Miejscy urzędnicy twierdzą, że do takiego zachowania zmuszają ich obowiązujące przepisy.

Pracownicy biura rady miasta otwierają wszystkie listy. Korespondencja może być zaadresowana do prezydent Warszawy, radnego z Platformy Obywatelskiej lub członka opozycji - zawsze zostanie potraktowana tak samo.

Kontrowersyjna praktyka wywołała burzę wśród radnych po tym, jak otwarto korespondencję do przewodniczącego klubu opozycyjnego Prawa i Sprawiedliwości. Jeden z mieszkańców w liście do Macieja Wąsika opisywał domniemane nieprawidłowości w jednej z miejskich spółek. Samorządowiec jest zbulwersowany tym, że z treścią przesyłki zapoznał się nie tylko on. Ja sobie nie życzę, żeby ktokolwiek otwierał adresowane do mnie listy. Tym bardziej, jeżeli jest tam dopisek do rąk własnych - grzmi w rozmowie z reporterem RMF FM Piotrem Glinkowskim.

Po stronie stołecznej opozycji staje Fundacja Batorego. Działająca w niej Grażyna Kopińska podkreśla, że otwieranie listów uderza nie tylko w radnych, ale przede wszystkim w mieszkańców. Mieszkaniec pisząc list do konkretnego radnego, nie koresponduje z urzędnikiem, a z osobą na którą głosował i ma prawo spodziewać się, że korespondencja trafi bezpośrednio do radnego i nikt jej nie przeczyta - wyjaśnia w rozmowie z naszym reporterem.

Urzędnicy nie czują się winni

Biuro rady Warszawy na zarzuty dotyczące łamania zasady poufności korespondencji odpowiada krótko: "Działamy zgodnie z prawem". Urzędnicy powołują się na rozporządzenie premiera z ubiegłego roku, dotyczące tak zwanej instrukcji kancelaryjnej. Zgodnie z jego zapisami, wszystkie odbierane przesyłki muszą być rejestrowane. Rzecznik rady Warszawy Sławomir Paszkiet twierdzi, że przepisy zobowiązują także do czytania ich. Dopisek "do rąk własnych" nie ma tutaj żadnego zastosowania. Stosujemy się do instrukcji kancelaryjnej. To są przepisy i nie ma tu żadnego innego zastosowania - podkreśla.

Pytany o całą sprawę konstytucjonalista Marek Chmaj mówi, że urzędnicy niewłaściwie interpretują rozporządzenie premiera. Z dokumentu ma wynikać, że nie mogą otwierać listów adresowanych do konkretnych radnych. Chodzi o ustęp drugi paragrafu 42. Pismo można przeczytać, jeżeli istnieje możliwość otwarcia koperty. Jeśli list jest adresowany do radnego i w dodatku jest tam dopisek - do rąk własnych - zgodnie z prawem możliwości otwarcia takiej koperty nie ma - tłumaczy. Według niego, biuro rady Warszawy działa niezgodnie z prawem interpretując przepisy inaczej niż on.

Lider stołecznego PiS-u nie zamierza poprzestać wyłącznie na nagłośnieniu sprawy. Czeka na wyjaśnienia od prezydent Warszawy - skierował do niej list otwarty w tej sprawie. Zapowiada również skierowanie sprawy do prokuratury.