Siedem osób zginęło, a ponad dwadzieścia zostało rannych w samobójczym zamachu bombowym w północnym Izraelu. Palestyński zamachowiec wysadził się w autobusie w pobliżu miasta Umm al- Fahem. Do zamachu przyznała się radykalna palestyńska organizacja Islamski Dżihad.

Autobus jechał z Tel Awiwu do Nazaretu. Zamachowiec wsiadł na jednym z przystanków i chwilę później zdetonował ładunek. Do eksplozji doszło w pobliżu arabskiego miasteczka Umm el-Fahem na północy Izraela, tuż przed tzw. zieloną linią, oddzielającą terytorium izraelskie od ziem Zachodniego Brzegu Jordanu. Pasażerowie to w większości izraelscy Arabowie, jadący do pracy w Nazarecie i Afuli.

Do ataku doszło zaledwie dzień po wizycie w Izraelu amerykańskiego wiceprezydenta Dicka Cheney'a i światełka nadziei, że uda się doprowadzić do zawieszenia broni między Izraelem a Palestyńczykami. Cheney zapowiedział wczoraj, że gotów jest osobiście spotkać się z przywódcą Autonomii Palestyńskiej Jaserem Arafatem, jeśli rozejm zostanie wprowadzony w życie: "Nie jestem w stanie wyrazić jak ważne jest, by w tym tygodniu Arafat podjął kroki, by doprowadzić do zawieszenia broni, by osobiście zwrócił się do swych ludzi, przekonując ich o konieczności położenia kresu przemocy i terrorowi, by wydał swym służbom bezpieczeństwa jasne instrukcje dotyczące wprowadzenia i przestrzegania rozejmu" – mówił wiceprezydent USA.

Władze Palestyńskiej Autonomii pozytywnie zareagowały na te propozycje. Jednak - jak pokazują wydarzenia dzisiejszego ranka - politycy to jedno a ulica to drugie.

foto Archiwum RMF

10:25