W Niemczech trwa spór na temat ograniczenia dostępu unijnego rynku pracy dla pracowników z Europy środkowej, wywołany propozycją złożoną przez kanclerza Niemiec Gerharda Schroedera w ubiegły poniedziałek.

Schroeder opowiedział się za umożliwieniem pracownikom z krajów kandydackich podjęcie pracy w krajach Unii dopiero po upływie siedmioletniego okresu przejściowego. Ulrich Irmer, rzecznik ds. polityki zagranicznej opozycyjnej Partii Wolnych Demokratów, zarzucił w wypowiedzi dla niedzielnego "Welt am Sonntag" Schroederowi "wywoływanie paniki". Irmer zarzucił kanclerzowi podsycaniem strachu przed tym, że "zostaniemy zalani jakąś falą imigrantów". Nadburmistrz Berlina Eberhard Diepgen oraz premier Meklemburgii- Pomorza Przedniego Harald Ringstorff uznali tymczasem propozycję szefa rządu za niewystarczającą. Za dłuższym okresem przejściowym, który mógłby trwać nawet 10 lat, opowiadają się także związki zawodowe w Berlinie i w graniczącej z Polską Brandenburgi. Rzecznik ds. polityki zagranicznej partii Sojusz90/Zieloni, Helmut Lippelt określił natomiast proponowany przez Schroedera 7-letni okres przejściowy jako zbyt długi. "3-letni okres przejściowy wystarczyłby w zupełności" - powiedział Lippelt "Welt am Sonntag". "Do Niemiec nie będzie przecież pchało tak wielu pracowników z wschodnioeuropejskich krajów kandydackich" - wyjaśnił Lippelt. Jego zdaniem, należy oczekiwać przede wszystkim napływu robotników sezonowych w okresie żniw, tak jak to ma miejsce już obecnie. "Zainteresowanie stałym miejscem pracy w Niemczech będzie mniejsze, niż się niektórym wydaje" - powiedział polityk Zielonych, koalicyjnego partnera SPD. Przed "dramatyzowaniem problemu wolnego przepływu pracowników" ostrzegł także polityk opozycyjnej CDU - Friedbert Pflueger. Niemiecki chadek przyznał, że propozycja Schroedera odpowiada wcześniejszemu stanowisku klubu parlamentarnego CDU/CSU. "Strach przed siłą roboczą z Europy Wschodniej uważam za trochę przesadzony" - powiedział jednak Pflueger.

18:45