Tylko polityk może skrócić do minimum czas oczekiwania na kurację w sanatorium. Sobotni "Fakt" podając się za asystenta ministra, załatwił miejsce dla swojego "szefa" w kilka chwil. Jeden telefon i...wszystko jasne.

Miejsce w sanatorium, na które czeka się czasami nawet dwa lata, redakcja "Faktu" zarezerwowała po jednym telefonie. Magiczne słowo "minister" otwiera natychmiast drzwi nawet najbardziej zatłoczonych placówek w Polsce - czytamy. "Przedstawiając się jako asystent ministra skróciliśmy kolejkę oczekiwania do kilkunastu dni zaznaczając, że nie chcemy korzystać z oferty komercyjnej, lecz jak inni - z procedury NFZ. Dla ministra natychmiast znalazły się dwa terminy i apartament w jednym z sanatoriów w Rabce-Zdrój. Kiedy zadzwoniliśmy ponownie jako zwykły obywatel, już nie było tak kolorowo. Czar prysł. Nie ma co się co szykować, to trwa rok i dłużej - poinformowała recepcjonistka" - donosi sobotni "Fakt".

Fakt: Jak u was wygląda sytuacja z miejscami jeśli chodzi o 2 osoby na czerwiec?

Pracownik sanatorium: Jak długo pan sobie życzy?

To nie ja, tylko minister zagości u państwa. Myślę, że tydzień , bo potem wraca do palących obowiązków.

Wie pan mamy w czerwcu jakiś apartament od czwartego do czternastego. (...)

Potrzebny jest pokój dla 2 osób, coś przyzwoitego. (...)

Dobrze, więc tak: apartament mam od drugiego do siódmego, albo drugi apartament od czwartego do czternastego.

A tak rozmowa wyglądała,w momencie kiedy redakcja przedstawiła się jako "zwykły obywatel". 

Fakt: Dzień dobry, mam skierowanie do sanatorium. Chciałam się zorientować, jaki jest czas oczekiwania do państwa ośrodka?

Pracownik sanatorium: W całej Polsce są długie kolejki. Trudno powiedzieć tak dokładnie.

Ale tak orientacyjnie, bo nie wiem na kiedy się szykować.

Szykować to się nie ma co. To trwa i rok i dłużej.

Do państwa się czeka rok?

Nie no, do nas to nawet 52 miesiące. 

Mieszkanie dla młodych... Tusków

W lipcu 2012 r., po wyjściu na jaw afer związanych z prominentnymi działaczami PSL-u, premier Donald Tusk zapowiadał raport o nepotyzmie. Raportu wciąż nie ma, za to na jaw wyszła transakcja jego syna na niebagatelna kwotę. Pół miliona złotych za nowe mieszkanie. Gotówką. Skąd Michał Tusk miał na to pieniądze - pyta "Gazeta Polska Codziennie".

"Michał Tusk kupił sobie nowe mieszkanie za 500 tys. zł, a transakcji dokonano gotówką. Skąd syn premiera - który jak sam stwierdził, pracując dla prezesa OLT Express Marcina P., zarabiał kilka tysięcy złotych miesięcznie - miał taką kwotę? Czy jego ojciec wziął kolejny kredyt? Na to pytanie dotychczas nie udało się uzyskać odpowiedzi. Michał Tusk ma wyłączony telefon. Poprzednie mieszkanie Michała Tuska, które już zostało sprzedane, kosztowało
450 tys. zł, a kredyt na jego zakup trzy lata temu zaciągnął właśnie premier. Donald Tusk zarabia niecałe 300 tys. zł rocznie, dlatego kredyt spłacać będzie do 88. roku życia" - czytamy w sobotnim wydaniu dziennika.

Jak twierdzi "SE", który jako pierwszy opisał sprawę, część pieniędzy na zakup nowego mieszkania syn premiera ma właśnie ze sprzedaży poprzedniego, czyli kupiec musiał nabyć hipotekę wraz z obciążeniem w postaci kredytu rozłożonego na 35 lat - przypomina "Gazeta Polska Codziennie".

"Po trzech latach spłaty tak dużego zadłużenia nabywca mógł za takie mieszkanie, obciążone już przecież kredytem, dać maksymalnie kilka tysięcy złotych. Skoro mieszkanie zakupiono za gotówkę, tzn. że brakującą kwotę do sumy
500 tys. zł, kilkaset tysięcy złotych, syn premiera musiał wyłożyć z własnych środków"- mówi dziennikowi ekspert od sprzedaży nieruchomości



O dorosłych w Dniu Dziecka

Sobotnia "Gazeta Wyborcza" zamieszcza redakcyjny komentarz do Dnia Dziecka obchodzonego 1 czerwca. "Na ekranie zobaczymy rozkoszne bobaski i rezolutne maluchy, które należałoby czymś obdarować (marsz do supermarketu!). Jak pisał klasyk, małe dziecko jest tak słodkie, że aż chciałoby się je zjeść. Potem żałujesz, że tego nie zrobiłeś. Bo Polacy może i kochają swoje dzieci, ale ich nie lubią. Dziecko jawi się jako trud, stres. Nasze rodzicielstwo jest nadmiernie ambitne, znerwicowane"- czytamy w gazecie.

"77 proc. bezdzietnych Polek chce mieć dzieci, a mając jedno, o drugim myśli ledwie 41 proc. Trudno się dziwić, bo najsilniej w UE popieramy stereotyp: od dzieci jest kobieta. Polacy są domowymi leniami i w większości nie stają się ojcami. Budzące entuzjazm urlopy rodzicielskie mogą jeszcze silniej obarczyć matki Polki". Więcej o dorosłych w Dniu Dziecka w sobotniej "Gazecie Wyborczej"