Likwidowane szkoły wyższe padają ofiarą nie tylko niżu demograficznego, ale również dyskryminacji ze strony państwa - informuje "Rzeczpospolita". Od siedmiu lat minister nauki nie wydał rozporządzenia umożliwiającego prywatnym szkołom ubieganie się o dotację z budżetu.

W 2011 r. cztery uczelnie wystąpiły do resortu nauki z wnioskiem o likwidację, a dwie - z powodu braku płynności - zmieniły właścicieli. Blisko 15 szkół wyższych zamknęło 20 kierunków z powodu braku kandydatów. W przytłaczającej większości dotyczy to szkół prywatnych.

Główną przyczyną takiego stanu jest niż demograficzny. Ale nie tylko. Od siedmiu lat minister nauki nie wydał rozporządzenia umożliwiającego prywatnym szkołom ubieganie się o dotację z budżetu - choć ma taki obowiązek. Kandydaci wybierają uczelnie publiczne, bo tylko tam mogą studiować bez opłat. W efekcie na 950 tys. osób kształcących się na studiach dziennych zaledwie 98 tys. uczy się w szkołach prywatnych. W tej chwili zaledwie 2 procent pieniędzy z budżetu trafia na dydaktykę do szkół prywatnych.

Ponadto ostatnia nowelizacja prawa o szkolnictwie wyższym pozbawia szkoły prywatne dodatkowych przychodów. Od 1 stycznia nie mogą pobierać opłat za egzaminy poprawkowe i dyplomowe, również od studentów, z którymi umowy podpisali przed wejściem w życie nowych przepisów.

Barbara Kudrycka, minister nauki i szkolnictwa wyższego, zapewnia, że choć rozporządzenia nie ma, to rząd inwestuje w prywatne uczelnie. Trafiają do nich pieniądze z UE i ponad 340 mln zł na stypendia.