Coraz więcej osób występuje o unieważnienie małżeństwa - zauważa "Rzeczpospolita". Kościelne procesy różnią się jednak znacznie od cywilnych, dlatego rośnie nowa profesja prawników - kanonistów.

Ostatnie wypowiedzi kardynała Christopha Schönborna, arcybiskupa Wiednia, dotyczące podejścia Kościoła do osób rozwiedzionych, wywołały dyskusję na temat tzw. rozwodów kościelnych. Okazuje się, że w Polsce sięga po nie coraz więcej osób. W ubiegłym roku wnioski o uznanie nieważności małżeństwa od samego początku złożyło 10 tys. osób, podczas gdy pięć lat wcześniej - tylko 3 tys. W samej archidiecezji warszawskiej liczba takich spraw wzrosła ze średnio 300 do 400 rocznie.

Co więcej, rośnie też skuteczność takich pozwów. Kilka lat temu rozwodem kończył się co drugi wniosek rozpatrywany przez sądy kościelne, teraz już dwie trzecie. To efekt pracy prawników biegłych w prawie kanonicznym – kanonistów.

W sądach państwowych rozwiodło się w zeszłym roku 65 tys. małżeństw. Na tym tle 10 tys. kościelnych skarg powodowych, jakie wpłynęły w tym czasie do 40 sądów diecezjalnych, to całkiem sporo. To nic nadzwyczajnego - uważa biskup Tadeusz Pieronek, profesor kanonicznego prawa procesowego. Zawsze były takie procesy. Przybywa ich, bo zmienia się człowiek, pojawiają się nowe podstawy do orzekania, że małżeństwo nie było ważnie zawarte, których wcześniej nie znano (np. medyczne, psychiczne). Te zmiany uwzględnia też prawo kanoniczne - wyjaśnia duchowny.

Jaka jest w tych sprawach rola prawników? Ogromna, gdyż są to procesy, w których decydują normy prawne, a nie widzimisię stron czy sędziów. Kanoniści pomagają ustalić, czy w danym wypadku występują podstawy do unieważnienia małżeństwa. Należą do nich m.in. dolegliwości psychiczne, poważny brak rozeznania co do obowiązków małżeńskich, założenie niewierności, wykluczenie posiadania potomstwa czy ukrycie bezpłodności.

Porada takiego prawnika kosztuje zwykle 100 - 200 zł, a prowadzenie sprawy "rozwodowej" - kilka lub nawet kilkanaście tysięcy zł. Ja biorę od klienta równowartość jego pensji mówi Marcin Krzemiński, adwokat kościelny, a jednocześnie aplikant radcowski.