Jeszcze dziś poznański sąd wyda wyrok ws. Roberta Z., oskarżonego o kradzież obrazu Claude'a Moneta "Plaża w Pourville". Za kradzież mienia o dużej wartości i szczególnym znaczeniu dla kultury 41-letniemu pracownikowi budowlanemu z Olkusza grozi 10 lat więzienia.

Obraz w chwili kradzieży był warty 7 milionów dolarów. Do tego jest dziełem sztuki światowej sławy malarza ważnym dla kultury polskiej. Na korzyść oskarżonego nie przemawia też opinia psychiatrów. Mężczyzna jest zdrowy i wiedział, co robi.

Prokurator złożył wniosek o nieprzesłuchiwanie świadków i zażądał czterech lat więzienia. Adwokat poprosił o dwa lata. Zdaniem prokuratury dowody i wyjaśnienia oskarżonego wskazują na jego winę.

Oskarżony przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Wyraził skruchę za popełniony czyn. Żadne słowa nie są w stanie wyrazić, jak bardzo żałuję tego, co zrobiłem. Jest mi ogromnie wstyd. To, co się stało 10 lat temu, nigdy nie powinno do tego dojść. Wtedy nie potrafiłem w inny sposób pokierować swoim życiem. Pokornie proszę wysoki sąd o szansę na uczciwe życie - powiedział przed sądem Robert Z.

W odczytanych przez sąd wyjaśnieniach Robert Z. powiedział, iż na "szalony pomysł" kradzieży wpadł w 1999 roku, kiedy odwiedził poznańskie muzeum. Wcześniej zainteresował się impresjonistami podczas pobytu w Paryżu, gdzie oglądał ich obrazy w muzeach. Wyjaśnił, iż dokonał kradzieży dla siebie, by samemu cieszyć się obrazem. Zaprzeczył, aby działał na czyjeś zlecenie.

Obraz ukrywał przez tyle lat, ponieważ wystraszył się ogromnego rozgłosu po kradzieży i konsekwencji swego czynu.

Obraz skradziono w 2000 roku z Muzeum Narodowego w Poznaniu. Policja odnalazła go dopiero po 10 latach.

We wrześniu 2000 roku Robert Z. legalnie szkicował kopię jednego z obrazów w Muzeum Narodowym w Poznaniu. Wtedy, kiedy miał ku temu okazję, systematycznie wycinał obraz Moneta z ramy, aż w końcu wyniósł go z budynku. Na miejsce skradzionego dzieła zawiesił kopię.

Skradziony obraz trafił do domu rodziców oskarżonego, którzy nie wiedzieli nic o kradzieży. Był przechowywany w szafie, a sposób jego przechowywania - według biegłych - nie wpłynął na jego stan.

Robert Z. wpadł po tym, gdy jego odciski palców trafiły do rejestru policyjnego w związku z innym przestępstwem.